White House George W Bush Illinois State Treasure Piotr Dabrowski Hyde Park Czarna Czarny Humor Zawody Strzeleckie pisma "Zew Natury"
Czlowiek roku 2000 Man of the year 2000
|
WESOLYCH SWIAT ! Szczesliwego Nowego Roku! Zyczy redakcja
Autoklub Polski Chicago Najstarsza Polonijna Organizacja Motoryzacyjnaserdecznie zaprasza wszystkich milosnikow motoryzacji ,rajdow, wyscigow samochodowych do brania udzialu wimprezach organizowanych przez nas!Przylacz sie do nas i zostan czlonkiem naszego klubu !!! Odwiedz nas na internecie i napisz do nas e-mail:
Prezez Jerzy Cienkosz z Klubem zaprasza !!!
Tel: (630) 514 9457Matka i córka
Powiadają mądrzy ludzie, że miłość bywa
wprawdzie nierychliwa, ale zawsze sprawiedliwa - na pewno przyjdzie, tyle, że
nie wiadomo kiedy i pod czyją postacią. Czasem, niestety, dość późno. I
oto właśnie mamy do czynienia z taką historią, a do szczegółowego opisu skłaniają
niezwykłe okoliczności, jakie w wieku mocno już dojrzałym dopadły Jacka W.,
pana zbliżającego się do pięćdziesiątki. On sam do pewnego momentu
przejawiał zaskakująco mało inicjatywy licząc zapewne na to, że to samo
jakoś rozejdzie się po kościach, a gdy postanowił zadziałać nieco
energiczniej, było już, niestety, za późno. Oto ta wielce pouczająca
historia.
Kiedy nastąpiły opisywane tu zdarzenia, Jacek W. był statecznym,
48-letnim bezdzietnym wdowcem. Owdowiał cztery lata wcześniej, gdy jego
ukochana Halinka nie dała rady najpaskudniejszej chorobie naszych czasów -
nowotworowi. Dzieci państwo W. nie mieli, więc Jacek został na tym Bożym świecie
sam jako ten przysłowiowy palec. Jacek W. miałby cudowne życie, gdyby nie te
dwa poważne mankamenty: najpierw bezpłodność żony, potem jej śmiertelna
choroba. W interesach odwrotnie: jego firma specjalizująca się w
skomplikowanej elektronice funkcjonowała kwitnąco, więc stać go było
praktycznie na wszystko: miał ładny dom z ogrodem, z gustem urządzone wnętrze
tego domu, dwa świetne samochody na różne okazje, i liczne wyjazdy
wycieczkowe, uwielbiał bowiem poznawanie obcych krajów, i to nie w
zorganizowanych grupach, ale indywidualnie, bo jest typem indywidualisty mającego
swoje prywatne ścieżki. Znał bowiem języki i w każdej części świata
swobodnie mógł się na każdy temat dogadać.
Ta samotność po śmierci Halinki bardzo Jackowi doskwierała.
Intuicyjnie szukał towarzystwa ludzi, z którymi „nadawał na tej samej
fali” i gdzie się dobrze czuł. Tę rolę pocieszycieli samotnego wdowca
wzięli na siebie ochoczo dawni przyjaciele - Marta i Wojciech Z., mieszkający
w tej samej części miasta. Państwo Z. mają dwie córki - Dorotę i Wiktorię,
więc niemal już pełnoletnie panienki Jacka W. traktowały jak prawdziwego
wujka, był bowiem w ich domu „od zawsze”. Układ był czysty i
zdrowy, a Jacek W. w domu Z. czuł się wyśmienicie. Ta znajomość koiła nie
tylko jego ciężko doświadczoną psychikę, miała także znaczenie praktyczne.
Chodziło o to, że podczas licznych wyjazdów Jacka, rodzina Z. pilnowała jego
domu bardzo sumiennie, delegując ze swego składu do czasowego zamieszkania
przynajmniej jedną osobę. Piszę o tym, bo zwyczaj ten w sposób zasadniczy
zaważył na losach Jacka W. Ale trzymajmy się chronologii...
Najpierw różni dobrzy znajomi usiłowali Jacka W. jako wdowca wyswatać.
Rozumowali logicznie: ten przystojny i niestary przecież zamożny mężczyzna
jest wymarzoną wprost partią dla wielu pań samotnie chlipiących w poduszkę,
z drugiej znów strony kobieta przy jego boku pozwoliłaby - tak ci przyjaciele
skądinąd słusznie kalkulowali - wrócić Jackowi do równowagi nie tylko
psychicznej. Nie wiedzieli jednak, że bardzo silnie Jackiem zainteresowana jest
Marta Z. On też tego nie wiedział, ale tylko do pewnego czasu. Poznał jej zamiary, gdy jednego wieczoru wrócił
z kilkudniowego wyjazdu biznesowego na południe Polski. Marta, na którą
akurat wypadło (zapewne nie przypadkowo) pilnowanie domu Jacka, przyjęła go w
jego własnym domu niezwykle obiecująco. Stół zastawiony był z wyszukaną
elegancją, w kuchni prawie gotowa pieczeń z indyka, a nad tym wszystkim czuwała
Marta, też jakaś taka dziwnie elegancka, z pewnością w nie powszednim
nastroju. Nieświadom niczego Jacek wziął to za dobrą monetę, i tylko mu było
głupio, że z tak błahego powodu Marta, którą znał przecież wiele lat,
wysila się na takie znakomitości.
Ale to jeszcze nic. Prawda wyszła na wierzch jak oliwa zaraz po kolacji.
Teraz dopiero Jacek zauważył, że strój Marty był zdecydowanie wyzywający,
a pod solidnie wydekoltowaną bluzką nic więcej już nie miała. Jej
zachowanie nie pozostawiało żadnych, najmniejszych nawet wątpliwości. Ona
chciała tę okazję wykorzystać, by wreszcie zbliżyć się do Jacka tak, jak
to sobie już dawno wymarzyła. Powiedziała mu to wprost, bez skrępowania,
zaznaczyła również, że chce to robić możliwie najczęściej, ale z
zachowaniem dotychczasowego układu rodzinnego. Słowem - chciała mieć na boku
drugiego, bardzo atrakcyjnego faceta, zachowując jednak ciepełko istniejącego
dotąd układu rodzinnego. Jej zresztą też nic nie brakowało: jako kobita
zaledwie czterdziestoczteroletnia zachowywała atrybuty młodzieńcze, które
jednak wsparte były ogromnym doświadczeniem. Taka typowa „rycząca
czterdziestka”. Jej autoprezentacja była przekonująca aż nadto: „Ja
naprawdę bardzo wiele potrafię, możesz to Jacku sprawdzić choćby teraz...”
Jacek, póki co, sprawdzać nie chciał, czym Marcie sprawił niekłamaną
przykrość. I, niestety, zaczął się plątać w zeznaniach, w których nie
wiadomo dlaczego stale powoływał się na swoją długoletnią przyjaźń z mężem
Marty - Wojciechem Z., wobec którego za wszelką cenę pragnął pozostać
lojalny. Jakby to było najważniejsze! Marta na te słowa zachowała klasę mówiąc
coś o tym, że Jacek winien sobie tę jej propozycję przemyśleć, ona bowiem
wierzy, iż po tych przemyśleniach decyzja Jacka może być tylko jedna -
padnie w jej szeroko rozwarte póki co ramiona. Wychodząc do domu nawet nie
musiała poprawiać makijażu, bo po prawdzie do niczego między nimi nie doszło.
Teraz Jacek W. przynajmniej wiedział, że co najmniej jedna pani ma na
niego dużą ochotę, on zaś na nią jakby mniejszą, bo okropnie obawiał się
komplikacji towarzysko-obyczajowych. W duchu jednak przyznawał, że Marcie
niczego nie brakuje, była w jego guście. Pozostał więc czujny, ale życie -
pozornie nie zmienione - potoczyło się swoim torem. Najbliższe tygodnie i
miesiące pozwoliły mu wrócić do odgrywanej dotąd roli sympatycznego
przyjaciela domu Z., gdzie się bywa, pogada, czasem nawet coś wypije i to
wszystko. Znaczących mrugnięć Marty Jacek zdawał się nie zauważać lub
rozmowę wekslował na tematy neutralne... Wiedział bowiem, że Marty winien się
- dla własnego dobra - wystrzegać najusilniej, wszak było jasne, że
odrzucona dama bywa bardzo groźna; „te sprawy” załatwiał
dyskretnie z innymi paniami drogą niezobowiązujących, chwilowych momentów
zapomnienia.
Ale nadszedł właśnie maj i czas jego tradycyjnej wycieczki na południe
Europy, bardzo bowiem lubił prowansalski początek lata. Tym razem domu Jacka
pilnowała starsza córka państwa Z. - Dorota, teraz już studentka na modnym
kierunku architektury wnętrz. Była właśnie przed sesją, więc ta samotność
miała jej się przydać na pilną lekturę wybranych lektur przedegzaminowych,
tudzież wewnętrzne nastawienie przed ważnym dla studentki czasem. Nikomu do głowy
nie przyszło, że Dorotę zaprzątają zupełnie inne myśli. Myśli związane,
co wcale nie jest takie oczywiste, z Jackiem W., właścicielem zajmowanego
przez nią chwilowo domostwa.
Z francuskiej Prowansji Jacek wrócił naładowany energią i nowymi
wiadomościami o czasach starożytnych, odwiedził był tam bowiem miedzy innymi
antyczny teatr w Orange, oraz pięknie zachowane bardzo stare centrum Avignonu,
że pomniejszych atrakcji nie wymienię. Był lekko opalony i fantastycznie
zrelaksowany, bo wszystko w tej cudnej Prowansji układało się po jego myśli.
I by nie było żadnej niespodzianki, z lotniska zadzwonił do domu, czyli do
Doroty, że będzie na miejscu za najwyżej pół godziny. Nie wiedział, że
Dorota na tę ważną chwilę przygotowywała się od wielu dni, i właściwie
była gotowa na ten przyjazd od ładnych paru godzin...
Darujmy sobie nieistotne dla sprawy szczegóły, godzi się natomiast
napisać, że jego powrót do domu był bardzo podobny do tego, jaki przeżył
kilka miesięcy wcześniej, a który już znacie, z Martą, mamą Doroty, w roli
głównej. Dorota, dziecię, które niegdyś Jacek W. nosił na rękach jako
niemowlę jeszcze, przygotowała wspaniałą kolację, a gdy nieświadom niczego
Jacek już sobie podjadł i sięgał do torby po drobny suwenirek dla córki
przyjaciół, Dorota rzuciła mu się w ramiona tak natarczywie, że doświadczony
życiowo facet po prostu zbaraniał. Bądźmy szczerzy: Dorota rolę pani uwodzącej
pana odegrała o wiele lepiej, niż jej mama, czyli Marta. Była bardziej
spontaniczna i lepiej naładowana energią. Spontaniczna, ale też o wiele
bardzie zdeterminowana.
Najpierw zdumionego Jacka zagłaskała używając przymilnie określenia
„wujek”, co go trochę uśpiło, wierzył bowiem naiwnie, że to ciągle
to samo dziewczątko, które w zamiarach swoich nie ma żadnych podtekstów oprócz
czczej dosłowności działań. I to go właściwie zgubiło. Dorota umiejętnie
stopniowała napięcie, a gdy Jacek zorientował się, do czego ta rezolutna
panna zmierza, było już za późno. Wtedy, już lekko ugotowany w erotycznym
sosie, dowiedział się od Doroty, że zawsze był jej idolem i absolutnym
wzorcem mężczyzny, jak ten metr z Sevres pod Paryżem. A ona, Dorota, właśnie
takie wzorce lubi, przy czym różnica wieku nie ma dla niej absolutnie żadnego
znaczenia. Panna poszła w swych zwierzeniach nawet dalej: ona rozumie - tak
perorowała - że Jacek (teraz już zapomniała o „wujku”) ma za sobą
ciężkie przeżycia po stracie ukochanej cioci Halinki, ale w razie czego ona
jest gotowa w każdej chwili tę ciocię zastąpić, choćby nawet zaraz...
Jacek W. zbaraniał jeszcze bardziej. Teraz, gdy na poły byli już
rozebrani, a chucie zaczynały forte
grać swoją wielką symfonię cis-dur, nie bardzo umiał się przystosować do
tej nowej dla siebie i wielce nietypowej sytuacji. Czy on, dojrzały facet, może
jak kobietę traktować pannę, którą kiedyś niemowlęciem nosił na rękach?
Różnica wieku, delikatnie licząc, wynosiła prawie trzydzieści lat! Burząca
się krew, nieodłączny znak czegoś, co zwykle dzieje się bez udziału naszej
świadomości, te bezskuteczne rozważania przerwała. Jacek dał się ponieść
- jak mawiają poeci - emocjom. Ostatecznie - rozważał resztką sił
logicznych - znane są liczne przykłady takich zróżnicowanych wiekowo związków.
Zanim rzucili się zachłannie w wir pożądania, Dorota kontrolowała
niepisany scenariusz tego wieczoru. Najpierw zadzwoniła do domu, że wujek
Jacek zawiadomił ją z Francji, iż jego powrót nieco się opóźni, o jakieś
trzy-cztery dni, więc ona, Dorota, jeszcze w jego domu pozostanie przez ten
czas, zresztą dobrze się składa, bo chce wyszlifować materiał do egzaminów
na uczelni. Ma co jeść, więc niech kochani rodzice o nią się nie martwią.
Tym sposobem mieli spokój na cztery dni.
Z wiarygodnych źródeł wiemy, że Dorota Z. i Jacek W. czas ten
wykorzystali bardzo akuratnie i skrupulatnie. Właściwie z łóżka nie
wychodzili. Lodówka była pełna, starczyło na przeżycie. W obowiązkowych
przerwach regeneracyjnych Jacek pozwalał sobie na myślenie o tym, co go spotkało.
Były to wnioski bardzo krzepiące: po pierwsze - sprawdza się jako mężczyzna
u boku bardzo młodej dziewczyny, co zawsze u mężczyzn w jego wieku niesie z
sobą ogromne ryzyko kompromitacji, po drugie - na bok trzeba odrzucić
staromodne konwenanse i dlatego nie widzi powodów, dla których nie miałby się
z Dorotą związać mocniej i na dłużej, po trzecie wreszcie - swoim
temperamentem i umiejętnościami Dorota przerasta zapewne matkę (tego nie był
do końca pewien, bo matki wszak nie sprawdził, lecz tylko się domyślał), co
stwarza mu na przyszłość doskonałe warunki bytu, tym bardziej, że
dziewczyna nie stroni od prac czysto domowych.
Cztery dni minęły jak z bicza strzelił. Były wyznania wielkiej miłości,
skądinąd prawdziwe, były zapewnienia stałości, było nawet planowanie świetlanej
przyszłości we dwoje pod jednym dachem. Ale nadszedł w końcu czas wyjścia z
tymi wszystkimi rewelacjami na zewnątrz, głównie zaś do państwa Z.,
przyjaciół Jacka i rodziców Doroty. Jacek o mało nie stchórzył i prawie,
że uciekł z poobiedniej kawy z plackiem. Dorota przytrzymała go na miejscu
niemal siłą. W tym krytycznym momencie to ona wzięła na siebie najtrudniejszą
rolę, a jak się z niej wywiązała, zobaczcie sami:
- Ostatni tydzień był w moim życiu, kochani rodzice, zupełnie przełomowy.
Na początek zdałam trzy bardzo ważne i trudne egzaminy, co tok moich studiów
posuwa znacznie do przodu. Ale było też coś jeszcze ważniejszego - zakochałam
się!..
- Nareszcie, chwała Bogu! - nie wytrzymała Marta Z., którą dotąd
szczerze martwił fakt, że starsza córka nie ma chłopaka.
- Tak, to prawda. Jestem w siódmym niebie, a więc bardzo szczęśliwa,
bo wiem, że trafiłam na tego jedynego wymarzonego... Nie macie pojęcia, jakie
to wspaniałe uczucie.
- Wiemy coś na ten temat, bo też to czuliśmy, ale oczywiście cieszymy
się razem z tobą. Na tę szczęśliwą okazję napijemy się szampana! Wiesz
dobrze, że dla nas rodzina, ta podstawowa komórka społeczna, zawsze była
najważniejsza - mama Marta trajkotała jak najęta, lekko od rzeczy, bo i jej
udzielił się nastrój szczególnego podniecenia. Ale Dorota konsekwentnie parła
do przodu:
- Nie chciałam wam głowy zawracać, więc ustaliliśmy z moim kochanym
- pobierzemy się najdalej za dwa miesiące. Moim mężem będzie obecny tu
Jacek W., dotychczas wujek, a od teraz mój kochany Jacuś...
Uruchamiamy teraz wszelkie możliwe pokłady wyobraźni, by uzmysłowić
sobie wrażenie, jakie te słowa wywarły na Marcie i Wojciechu Z. Z jednej
strony Jacek omal nie zapadł się pod ceramiczną podłogę, ze strachu
naturalnie, z drugiej znów Marta prawie, że zemdlała z tego wrażenia.
Wojciech pozostał niemy jako ten słup soli. Dłuższą chwilę trwała dręcząca
cisza, a gdy wreszcie jej echo przebrzmiało, blada jak ściana Marta trzęsącym
się głosem wykrztusiła:
- To wy... zamierzacie się pobrać? Ja chyba śnię, a moja córka
plecie jakieś niedorzeczności! Jacek, powiedz coś! Powiedz, że to jakaś
kosmiczna pomyłka lub kawał. Jeśli chcieliście mnie nastraszyć, to owszem,
już wam się udało, a teraz odwołajcie wszystko...
- Nie, to nie pomyłka, ani żaden kawał. Tak, Marto, zamierzamy się
pobrać i chcę niniejszym prosić
was o rękę córki - słowa Jacka zabrzmiały spokojnie i kategorycznie, on sam
się zdziwił, skąd mu się to wzięło, bo stremowany był ogromnie.
Rozmowa, jaka po tych słowach wywiązała się w living-roomie
państwa Z. była długa i burzliwa, i trudno ją wiernie zrelacjonować. Stanęło
w końcu na tym, że postawieni pod ścianą państwo Z. wyrazili zgodę na ślub
córki z wdowcem Jackiem W. On z kolei zapewnił przyszłych teściów, że ich
córce zapewni możliwie najlepsze warunki bytowania, i tu akurat nie mylił się
ani trochę, bowiem stać go na to było. Marta jednak nie wytrzymała i w końcu
zażądała krótkiej rozmowy w cztery oczy z przyszłym zięciem. Po prawdzie
to nie była rozmowa, tylko skondensowany treściowo monolog:
- Ogromnie się na tobie zawiodłam, ale trudno, rozumiem - wybrałeś młodość.
Ale stawiam sprawę jasno: ja też chcę coś z tego mieć! I tu mam jasną
propozycję: przynajmniej raz w miesiącu umożliwisz mi wizytę u siebie, gdy
Doroty nie będzie i dasz to, czego tamtego pamiętnego wieczoru nie dostałam,
choć bardzo chciałam. Możesz oczywiście odmówić, ale lojalnie uprzedzam -
będziesz tego bardzo żałował. Ja nie cofnę się przed niczym i życie
obrzydzę ci tak, że pożałujesz do końca dni swoich. Proponuję klarowną
ugodę. No co, zgoda?
Jacek chciał kategorycznie odmówić, ale w porę się powstrzymał.
Wyszło mu bowiem na to, że nie warto brykać, bo przy dobrym zbiegu okoliczności
może tylko zyskać. Odpowiedział więc pojednawczo:
- Zgoda, nie mam wyjścia, ale zastrzegam sobie prawo do pełnej
dyskrecji. Marto, nie gniewaj się na mnie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie
oparłby się takiej nawale namiętności, jaką zaserwowała mi Dorota. A na
ciebie też ciągle mam ochotę, jak na kobietę dojrzałą i doświadczoną,
choć ochotę tę hamowały liczne obawy, znanej tobie natury. Teraz sobie
odbijemy, byle ostrożnie...
Jak te ochoty kochankowie
realizowali nie będziemy roztrząsać, to w końcu ich prywatna sprawa. Pointą
tej historii jest krótka rozmowa Doroty, teraz już pani W., ze swoją młodszą
siostrą, jaka zdarzyła się już po przeprowadzce Doroty do okazałego domu
Jacka W. Wiktoria rzekła jej wtedy:
- Mogę ci tylko pogratulować.
Sama starannie przygotowywałam się do tego samego, ale ty byłaś szybsza. No
cóż, mam nauczkę na przyszłość, że to dziedzina życia, w której trzeba
się spieszyć i nie wolno zostać w dołkach... Włodzimierz Paluszkiewicz
A to gałgan! Historyjka
z życia wzięta, jak się
pewien pan pałętał gdzieś, w
toplesie, porą cudną, a że było
panu nudno podzielił
się dobrym słowem, zełgał
ktoś, z imć Gałganowem. Ponoć były
i wódeczki, doszło więc
do ostrej sprzeczki, bo chciał
wyłgać z kwaśną miną pan się,
że przypadek ino, zwykła
plotka, śmiechu warte... jak wół
idzie wciąż w zaparte. Już
Temida spod opaski zerka...wlepić
czy akt łaski? Pan kraśnieje
nam od wzruszeń, życie
pisze scenariusze. Gwarno w
mediach i co chwila szala groźnie
się przechyla Tylko
Temida uradowana, gdy sprawa
warta gałgana.
Wybory 2004 - komentarz... Czy Go będziesz pamiętać...? Eurocentryzm stosowany czyli „50 lat za murzynami” Dyskretny Urok Oligarchi Reaktywacja DEMOKRACJA - MADE IN POLAND Mamy plany - czyli co dwie głowy to nie jedna. NARODOWY FUNDUSZ ZDROWIA czyli.... reanimacja nieboszczyka TRYPTYK PERSKI - TRIADA Jaka centroprawica ? Oglądajcie polskie seriale – „Rywingate” . OFFSET czyli jak dogonić Europę. |
|