Podróże

Tropiciel zaginionych światów

2006-08-11 12:04

Zaginione grobowce, nieznane malowidła, tajemnicze bóstwa, starożytne skrytki i pułapki zastawiane na pradawnych rabusiów – trudno znaleźć osobę, która wie o nich więcej niż profesor Karol Myśliwiec: kierownik Zakładu Archeologii Śródziemnomorskiej Polskiej Akademii Nauk, dyrektor Polskiej Stacji Archeologicznej w Kairze i jeden z trzech ubiegłorocznych laureatów „polskiego Nobla”. To między innymi dzięki niemu polscy archeolodzy – obok Anglików, Amerykanów, Francuzów i Niemców – są od lat niekwestionowanymi królami wykopalisk w basenie Morza Śródziemnego. A właściwie – faraonami, bo miejscem, gdzie od przeszło trzydziestu lat pracuje profesor, jest Egipt.

Rok u drzwi

– Ten rok znów zapowiada się fascynująco – opowiada profesor Myśliwiec. – Jestem nadzwyczaj podekscytowany i ciekaw, co się zdarzy, co przyniesie najbliższa przyszłość. Bo czy przydarzyło się panu kiedykolwiek, by przez cały rok trwać na czyimś progu, czekając na otwarcie drzwi? A ja jestem właśnie w takiej sytuacji! Rok temu, w czasie poprzedniej kampanii wykopaliskowej w Sakkarze pod Kairem, natrafiliśmy na okazały grobowiec z czasów faraońskich, który otaczano kultem przez przeszło tysiąc czterysta lat! Coś takiego zdarzało się niezwykle rzadko i oznacza to, że był to grobowiec kogoś niezwykle ważnego. Kogo? Oto pytanie! Jakiegoś nieznanego faraona? Wybitnego kapłana? Kogoś, o którego istnieniu do tej pory w ogóle nie mieliśmy pojęcia? Nie wiemy. Dowiemy się dopiero w tym roku. W roku poprzednim, pod koniec kampanii, nie chcieliśmy tego grobu otwierać, bo zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że nie bylibyśmy już w stanie tego znaleziska należycie zakonserwować. Stąd zwłoka. Stąd też moja ekscytacja i niezmierna ciekawość. Słowem – w roku 2006 znajdujemy się w sytuacji porównywalnej do tej, z którą w Sakkarze mieliśmy już do czynienia dwukrotnie: w roku 1997, gdy wchodziliśmy do grobowca wezyra Meref-nebefa, i w roku 2003, gdy otwieraliśmy miejsce pochówku kapłana Ni-anch-Nefertuma.

Rewolucje w Luwrze

110 – co najmniej

Profesor Karol Myśliwiec urodził się w 1943 roku w Gądkach koło Jasła. Jest jednym z najwybitniejszych kontynuatorów tradycji polskich badań archeologicznych nad starożytnym Egiptem. Studiował archeologię śródziemnomorską na Uniwersytecie Warszawskim pod kierunkiem prof. Kazimierza Michałowskiego. Od 1969 roku bierze udział w wykopaliskach w Egipcie, Syrii, na Cyprze i w Sudanie. W latach 1985-95 kierował polsko-egipskimi wykopaliskami w Tell Atrib w delcie Nilu, gdzie odkrył dzielnicę zamieszkaną przez rzemieślników i artystów z III-I wieku przed naszą erą. Od 1987 roku kieruje polsko-egipską misją archeologiczną w Sakkarze, gdzie odkrył m.in. grobowiec wezyra Meref-nebefa i kapłana Ni-anch-Nefertuma. Jest zapalonym podróżnikiem oraz miłośnikiem teatru i muzyki. Oprócz wielu prac naukowych na swoim koncie ma także trzy pozycje popularyzatorskie: „Święte znaki Egiptu”, „Pan Obydwu Krajów” i „Eros nad Nilem”, tłumaczone na kilka języków obcych. Jest członkiem Niemieckiego Instytutu Archeologicznego, Międzynarodowego Stowarzyszenia Archeologów i Explorers Club. W roku ubiegłym uhonorowano go najwyższym polskim wyróżnieniem naukowym – Nagrodą Fundacji Nauki Polskiej zwaną Polskim Noblem. Mówi, że chce dożyć co najmniej 110 lat, bo na tak długo ma jeszcze pracy na swym najsłynniejszym stanowisku u stóp piramidy schodkowej faraona Dżesera w Sakkarze.

Te dwa grobowce to bez wątpienia najbardziej sensacyjne odkrycia profesora. Ale lista jego eksplorerskich dokonań na tym się nie kończy. W latach 1985–1995 profesor Myśliwiec kierował polsko-egipskimi wykopaliskami w delcie Nilu – w Tell Atrib, dawnym Athribis. Na obszarze, gdzie kopie się rzadko i niechętnie, bo to teren dla archeologów szczególnie trudny i niewdzięczny. Dlaczego? Bo ziemia jest tam bardzo przemieszana przez fellachów, a procesy rozkładu – z uwagi na wszechobecną wilgoć – zachodzą nadzwyczaj szybko. Nie można więc liczyć na to, że odnajdzie się papirusy i mumie, co najwyżej – okruchy ceramiki i jakieś drobne przedmioty z najtwardszych materiałów, głównie kamienia. – Były to niewątpliwie prace pionierskie – wspomina profesor – choć gdy do nich przystępowaliśmy, wcale nie byliśmy tego świadomi. Rzecz w tym, że w Tell Atrib, w dzielnicy rzemieślniczych warsztatów, w warstwach z okresu ptolemejskiego, całkiem niespodziewanie udało się nam dokonać bardzo ścisłej korelacji między występowaniem fajansów, figurek terakotowych i ceramiki a nadzwyczaj licznymi tam okazami numizmatycznymi pochodzącymi z określonych przedziałów czasowych. Dzięki temu poszczególne znaleziska można było datować z precyzją do trzydziestu, czterdziestu lat, podczas gdy poprzednio – posługując się tylko kryterium stylu – czyniono to z dokładnością do pięciuset czy sześciuset lat! Dokonaliśmy więc zmiany jak najbardziej jakościowej. Nasze badania bardzo szybko stały się badaniami wzorcowymi – w dziedzinie datowania czymś porównywalnym ze stworzeniem wzorca metra. Dochodziło nawet do tego, iż po moich wykładach na temat Tell Atrib – czy to w Luwrze, czy w Muzeum Brytyjskim – zmieniano podpisy pod niektórymi zabytkami znajdującymi się w muzealnych witrynach!

Tajemnica Sakkary

Tell Atrib i osiągnięte tam wyniki stały się dla profesora przepustką do wykopalisk w Sakkarze, na terenie, na który Egipcjanie obcokrajowców wpuszczają szczególnie niechętnie. On jednak zadeklarował, iż jest gotów eksplorować teren po zachodniej stronie piramidy schodkowej faraona Dżesera, a więc tam gdzie – jak twierdzili Anglicy i Francuzi – znajdowało się archaiczne wysypisko śmieci i... według nich – nic więcej! Egipcjanie pomyśleli: Jak chce, niech kopie! A on: Trzeba wykorzystać to, iż chcą pozwolić mi kopać tam, gdzie dotąd nikt nie kopał. Takich miejsc w Egipcie jest coraz mniej. Właściwie wcale już ich nie ma! – Byłem przekonany – wspomina – iż po zachodniej stronie piramidy tak ważnej jak piramida Dżesera nie mogło być śmietniska. Wszak strona zachodnia w mitologii staroegipskiej zawsze wiązała się z zaświatami, z krainą umarłych. Moim zdaniem było to wymarzone miejsce na cmentarzysko – i to cmentarzysko wykorzystywane nie tylko w jednej epoce, ale przez tysiące lat! Była szansa na to, że w przysłowiowej jednej kropli będzie tam się odbijał cały wszechświat – cały wszechświat starożytnego Egiptu. Z takiej okazji nie można było nie skorzystać. Intuicja go nie zawiodła, a jest ona u archeologa właśnie tym narzędziem, które jest szczególnie istotne. Już pierwsze sondażowe wykopy potwierdziły przypuszczenia i pokazały, iż jest to teren bardzo obiecujący. Że znajduje się tam bardzo dużo pochówków, i to z najróżniejszych okresów. Że staroegipska pierwsza piramida – piramida schodkowa Dżesera sprzed czterech i pół tysiąca lat – przez wieki musiała stanowić wielki magnes dla żywych i... dla umarłych. – Liczba mumii – mówi profesor – na które natrafiliśmy tam już w czasie pierwszego sezonu archeologicznego w 1996 roku, była dla mnie wielkim zaskoczeniem. Z czymś takim nigdy dotąd się nie spotkałem. Nawet jak na Egipt było w tym coś zaskakującego i dającego do myślenia... Z dnia na dzień stało się jasne, że jako ekipa stajemy przed niezwykle trudnym wyzwaniem. Lecz także – że od czasu odkrycia fresków w Faras polska archeologia nie stała jeszcze przed tak wielką szansą.

Śladem Michałowskiego

Wspomnienie fresków w Faras jest jak najbardziej na miejscu. Profesor Karol Myśliwiec jest bowiem uczniem i wychowankiem ich odkrywcy – profesora Kazimierza Michałowskiego. Gdyby nie Kazimierza Michałowski, profesor pewnie nigdy by nie został ani egiptologiem, ani archeologiem. – Muszę się przyznać – mówi – że studiując w Warszawie, ani przez moment nie myślałem, że kiedyś będę się zawodowo zajmował wykopaliskami. Owszem, dziedzina ta bardzo mnie interesowała, pasjonowały mnie także starożytne języki, geografia, historia sztuki, a więc to wszystko, co dla archeologa jest potem bardzo pomocne, ale nie sądziłem, że – w konfrontacji z tyloma wspaniałymi kolegami, którzy byli ze mną na roku – taki skromny przybysz spod Jasła będzie miał jakąś szansę, żeby się przebić. Właśnie dlatego oprócz archeologii śródziemnomorskiej równolegle studiowałem romanistykę. To raczej z tym kierunkiem wiązałem jakąś bardziej praktyczną przyszłość. I gdy na archeologii napisałem pracę magisterską, byłem przekonany, że będzie to zamknięcie tego fascynującego, ale krótkiego rozdziału życia. Tak naprawdę jednak ten rozdział dopiero się zaczynał. Bo zaraz potem profesor Michałowski zaproponował mu asystenturę, w ślad za czym przyszło dziewięciomiesięczne stypendium na wyjazd do Egiptu. Owych dziewięć miesięcy zmieniło się jednak w dziewięć lat, ponieważ stypendium stale było odnawiane. Wtedy nastąpiło pozornie odległe wydarzenie, które spowodowało dla niego dalekosiężne, pozytywne, archeologiczne konsekwencje: Polska nawiązała stosunki dyplomatyczne z Niemcami, a on na studiach zawsze był – jak to powiedział w jednym z wywiadów – „tym od języka niemieckiego”. Toteż gdy do odwilży doszło też na linii polsko-niemieckiej archeologii, nie było wątpliwości, kto w niej odegra ważną rolę: kiedy od znanego niemieckiego egiptologa, profesora Rainera Stadelmana – późniejszego dyrektora Instytutu Niemieckiego w Kairze – nadeszła propozycja, żeby któryś z polskich egiptologów wziął udział w jego wykopaliskach w świątyni faraona Setiego I, wybór padł właśnie na Karola Myśliwca, wtedy jeszcze magistra. – To był decydujący moment w mojej karierze – ocenia dziś. – Od tego momentu nie było już w zasadzie odwrotu od egiptologii. Choć, paradoksalnie, pierwszą stałą pracę w Polsce dostałem dopiero w wieku trzydziestu dziewięciu lat! Do tej pory żyłem i pracowałem w zasadzie w nieustannym zawieszeniu, nie wiedząc, czy za kilka miesięcy zostanie mi przedłużone stypendium. Byłem wolnym, swobodnie latającym ptakiem! Po pierwszej kampanii archeologicznej pod kierunkiem profesora Stadelmana trafił do Monachium, gdzie powstała jego praca habilitacyjna na temat portretu królewskiego w epoce Nowego Państwa. Dopiero potem – dzięki staraniom profesora Michałowskiego, dosłownie kilka miesięcy przed jego śmiercią – otrzymał etat w Polskiej Akademii Nauk. Niewiele później został dyrektorem Zakładu Archeologii Śródziemnomorskiej PAN, w którym pracuje do chwili obecnej. Miał już wtedy za sobą wykopaliska w Palmyrze w Syrii, w Kadero w Sudanie i w Nea Pafos na Cyprze. Zebrane w tylu różnych miejscach doświadczenia w pełni docenił dopiero wtedy, gdy w 1996 roku stanął twarzą w twarz z nekropolią w Sakkarze.

Cień Imhotepa

– Naszym największym problemem w Sakkarze od samego początku był... nadmiar znalezisk – opowiada – w związku z czym postęp prac nie mógł być zbyt szybki. Każdą mumię, na którą tam natrafialiśmy, musieliśmy zdokumentować i dokładnie przebadać. Dopiero potem można było kopać dalej. A mumii – tak jak mówiłem – były dziesiątki, z czasów od Starego Państwa po okres ptolemejski. Dwa tysiące lat na przestrzeni kilkuset metrów kwadratowych! Było jeszcze coś – nad wykopaliskami Polaków cały czas unosił się... cień Imhotepa! I choć profesor opowiada o tym dosyć niechętnie i bardzo powściągliwie, nie sposób w tym miejscu o tym nie wspomnieć. – Najpierw zaczęli o tym szeptać nasi robotnicy – fellachowie wynoszący piach z wykopów – opowiada profesor. – Potem sprawa ta nam samym zaczęła dawać do myślenia. Bo takie skoncentrowanie pochówków na tak niewielkiej powierzchni w tak długim okresie wskazywało na to, że w pobliżu musiał się znajdować grobowiec kogoś bardzo ważnego. A jeśli w kontekście piramidy Dżesera mówić o kimś ważnym, rzeczywiście na myśl nie mógł nie przyjść Imhotep. Imhotep to bez mała postać mityczna. To główny architekt faraona Dżesera – można powiedzieć: „wynalazca” egipskich piramid. To właśnie on wzniósł pierwszą egipską piramidę schodkową i w dolinie Nilu jako pierwszy uczynił z kamienia główny materiał budowlany. Był też naczelnym lekarzem faraona oraz jego wezyrem. Z czasem – po jego śmierci – Egipcjanie uznali go za świętego i oddawali mu boską cześć. Kult Imhotepa w Sakkarze żywy był jeszcze nawet w czasach Aleksandra Wielkiego. Rzecz w tym, że do dziś nie odkryto grobowca Imhotepa, który – zważywszy na jego pozycję i liczbę sprawowanych za życia funkcji – pod względem splendoru powinien być porównywalny z grobowcem niejednego faraona.

Złotymi zgłoskami

– Wniosek, że mnogość pochówków w Sakkarze może mieć coś wspólnego z Imhotepem i że pod piaskiem, po którym codziennie chodziliśmy, może się znajdować jego nieodkryty grobowiec, na pewno braliśmy pod uwagę – wyznaje profesor. – Sprawa ta jednak nigdy nie spędzała nam snu z powiek. To oczywiste, że każdy egiptolog chciałby odkryć jego grób, a być może nawet jego mumię, ja jednak – jako że jestem przesądny – staram się nad tym nie zastanawiać. Wiem, że gdybym głośno wypowiedział takie życzenie, natychmiast pogrzebałbym swoje szanse na takie odkrycie. Już dwa razy wydawało się, że to może być właśnie ten grobowiec. W 1997 roku, gdy we wrześniu archeolodzy wchodzili do przerobionego grobowca królewskiego, i w 2003 roku, w październiku, gdy przed archeologami stanął otworem grobowiec nieznanego kapłana. I mimo że ani za pierwszym, ani za drugim razem nie był to grób Imhotepa, każde z tych odkryć zapisało się złotymi zgłoskami w annałach archeologii. Pierwsze dlatego, że jeszcze nigdzie w Sakkarze nie natrafiono na tak piękne polichromie; drugie – bo wcześniej w żadnym innym miejscu w Egipcie nie odkryto grobowca, który tak jak ten pokazywałby poszczególne fazy powstawania zdobień ścian. – Drugi grobowiec – kapłana Ni-anch-Nefertuma – był niewykończony – mówi profesor. – W tym przypadku nie jest to jednak jego wadą, lecz... zaletą. Na jego ścianach można bowiem bezbłędnie rozpoznać, w jaki sposób Egipcjanie przygotowywali swoje malowidła. Jakie były poszczególne etapy nakładania farby i innych zdobień. To miejsce, które – jak sądzę – w przyszłości na pewno trafi do podręczników historii sztuki. – Podobnie jest z pierwszym grobowcem – przygrobową kaplicą wezyra Meref-nebefa. Są w niej najpiękniejsze polichromie, jakie kiedykolwiek widziałem w Egipcie. Ich odkrycia zazdroszczą nam i Anglicy, i kopiący w pobliżu Francuzi. A jedni i drudzy w egiptologii są prawdziwymi gigantami. – Sprawa jest jeszcze pod innym względem fascynująca – kontynuuje profesor. – Dopóki nie dotarliśmy do tych miejsc, nikt nie miał w ogóle pojęcia o tym, że kiedykolwiek istniał ktoś taki jak wezyr Meref-nebef czy kapłan „Opiekun Dwóch Piramid” Ni-anch-Nefertum. Dziś natomiast, dzięki odczytywaniu odnalezionych w grobowcach hieroglificznych inskrypcji i interpretacji odnalezionych tam malowideł, wiemy na ich temat coraz więcej. Jak najbardziej dosłownie wypełniania jest kolejna biała plama w historii starożytnego Egiptu.

Na progu

– Co więc się może zdarzyć w tym roku w Sakkarze? – pytam na zakończenie. – Nie wiem, na to pytanie na razie nikt nie jest w stanie odpowiedzieć. Ponad wszelką wątpliwość będzie to jednak coś istotnego, nowego. Świadczy o tym między innymi to, iż Egipcjanie, chcąc ułatwić nam dostęp do grobowca, zezwolili na rozebranie muru pochodzącego z okresu Starego Państwa. Normalnie na coś takiego się nie zezwala. Nie daję za wygraną: – Czy może tam spoczywać Imhotep? – Rachunek prawdopodobieństwa mówi, że raczej nie – że szansa jest naprawdę znikoma. – Ale ten sam rachunek prawdopodobieństwa stwierdza, iż mimo wszystko nie jest to wykluczone... – Już bardziej prawdopodobne wydaje mi się, że może to być na przykład faraon, o którego istnieniu do tej pory nie mieliśmy zielonego pojęcia. Albo jeszcze jeden nieznany wezyr. Cierpliwości. Wkrótce się przekonamy. A pracy w Sakkarze mamy jeszcze na co najmniej pięćdziesiąt lat.



Roman Warszewski

Źródło: Poznaj Świat

Komentarze do artykułu Dodaj komentarz