Przed urlopem nie pisałam, bo miałam rozpizdziel wszem i wobec czyli taki remont, że do dziś jeszcze kurz wszędzie. Ale powoli powoli.
Wakacje minęły szybko, tak, że wczoraj siedząc na dworcu Pięknie Kurwa Pięknie poczułam się tak, jakbym nie wyjechała nigdzie. No ale udało się, lekko odpoczęłam, opaliłam zadek i jest okej.
Miałam kilka kryzysów - przykładowo kiedy ktoś chciał mi przerwać mój syndrom papieru ściernego i mnie klepał, dotykał i klapsował dla jaj a ja miałam ochotę syknąć spierrrrrrrdalaj. Później wkurwiało mnie rozmawianie codziennie o tym samym - jaka to pogoda, jaka będzie pogoda, co było na obiad i co będzie na obiad. Przeczytałam 3 książki 200, 350 i 400 stronnicowe, a kto mnie zna ten wie, że tyle to ja nie przeczytałam chyba nigdy w takim tempie.
Kolejnym przełomem były rozmowy o kolorze i długości okresu we wszystkich możliwych kombinacjach a ja między swoje nogi zaglądać sobie nie pozwolę, więc przewracałam oczyma duszy mojej ile wlezie.
Dużo spałam, oddychałam świeżym powietrzem i prawie się zapowietrzyłam.. boo..jak na dziecko z wielodzietnej rodziny przystało każdy, a szczególnie ja mam OGROMNE poczucie 'moje to moje' i gdy zadryndał telefonno z informejszyn, że ktoś kogo wpuściłam do mego królestwa wypierdolił mi ciuchy z szafy żeby je poukładać bo mam niepoukładane to mnie krew zalała.
A najlepszy był ostatni dzień kiedy już przed kolacją opróżniłam butelkę wina.
Ciąg dalszy nastąpi (jak jutro naładuję kompa bo zaraz padnie jak i on tak i ja).
Stej tjund.
I jutro będę się rządzić u Was - zaległooooości mam że hołk.