Kaznowski: Kwiatki Pelagiusza, czyli im-”Pressje” o “Znakach” czasu

, 12.07.2011, 13:37.

Dziś w Warszawie dyskusja wokół najnowszej teki “Pressji” poświęconej dziedzictwu bł. Jana Pawła II, a zatytułowanej “Zabiliśmy proroka”. W “prawicowej” netosferze podniósł się już lekki szum, zwłaszcza po recenzjach Filipa Memchesa, Marty Kwaśnickiej i Andrzeja Horubały. Memches słusznie zauważył, że młodzi krakowscy konserwatyści zaczęli już budować swoją tożsamość w kontrze do swoich wychowawców i (niesłusznie) pochwalił ich za “mesjanistyczny” zwrot. Merytoryczny kontrapunkt Kwaśnickiej zarzucał pochopność w diagnozach i sugerował większe zniuansowanie w recepcji papieskiego “romantyzmu”. Z kolei Horubała ambiwalentnie skupił się na formalnym aspekcie przekazu: karcił chwaląc i chwalił karcąc za nadmierne “skandalizowanie”. Spodziewam się, że te kwestie zostaną dziś postawione w dyskusji, więc nie uprzedzając rozstrzygnięć chciałbym dodać kilka uwag nieco innej natury.

Sam nie dostrzegam w “Pressjach” wielkiej dozy skandalu (może tak to wygląda z perspektywy krakowskiej, w stolicy jesteśmy chyba bardziej zblazowani). Męczy mnie natomiast nadmierny pijaryzm. Męczy dlatego, że sprowadza dyskusję do tagów na fejsbuku i “anonimowych” wpisów na Rebelyi, gdzie redaktorzy sami siebie chwalą pod pseudonimami. Zakładam, że jest wybór świadomy – najpierw musimy się “przebić”, może potem pogadamy poważnie. Wybór ten jest oczywiście ryzykiem, że na przebijaniu się skończy – medium is the message. Jednak mimo tego, że w przekazie “Pressji” dominuje PR (można odczytywać jako inicjały albo angielski akronim), nie można odmówić ekipie Pawła Rojka wigoru myśli (podkreślam “wigor”, bo rzetelność myśli jest szerszym tematem, wykraczającym poza ramy tego krótkiego wpisu) i świadomego kształtowania linii ideowej. I na tym aspekcie chcę się tutaj przede wszystkim skupić.

W rozpiętości owej linii dostrzegam pewną uszczegóławiającą logikę: najpierw Pressjaniści zdefiniowali swoje nastawienie i kontekst działania (tutaj Sorokinowski determinizm dziejowy i hasło “Nowego Średniowiecza”), następnie znaleźli w niedalekiej przeszłości dowody popierające optymizm (tu “postmodernistyczna Solidarność”: skoro polska “rewolucja Ducha” nosi znamiona naszej nowoczesności, to i nam, dzieciom “postmodernizmu” powinno się udać, gdy odważnie wkroczymy w tę nowoczesność), a w końcu uderzyli w to, co realizację nowej wizji świata uniemożliwa (są to mianowicie… prawicowi publicyści-wychowawcy redaktorów “Pressji” ze swoją doktryną “4R” – religia, rynek, rodzina, rozsądek; vide “Zabiliśmy Proroka”).

A zatem w skrócie: programowy optymizm dziejowy jako reakcja na konserwatywne biadolenie (oraz retoryczna imitacja witalności, z zazdrością obserwowanej u środowisk “Krytyki Politycznej”), afirmacja nowoczesności jako reakcja na znużenie środowiskowymi memami, i wreszcie odrzucenie mało widowiskowych konkretów codzienności na rzecz spektakularnej wizji (Rodzina? Rozsądek? To za mało! Będziemy mesjaszami!).

Ruch myśli jest tu więc nieco paradoksalny – programowa afirmacja żywi się negacją swoich korzeni. Czy to z konieczności złe? Jeśli nasi ojcowie się pomylili, ktoś powie, a my widzimy ich błąd, to naszym obowiązkiem jest ten błąd naprawić. Tak, zapewne na tym polega najbardziej fundamentalny wymiar ludzkiego postępu – stać się lepszym od swoich rodziców, pójść dalej niż nauczyciele. Ale rozwój nie zawsze jest już tożsamy z negacją. Konserwatywny skrypt rzeczywiście zawiera w sobie śmiercionośną chorobę: skupianie się na wyobrażeniach o tym, co było, prowadzi do odrzucenia tego, co naprawdę jest, a usilne zachowywanie (konserwowanie) form istnienia, odbiera zdolność “płodzenia” – przekazywania życia dalej, przekazywania, które wiąże się ze stratą (“Kto chce zachować życie, straci je”). Podążając w “Christianitas” ścieżkami Tradycji stopniowo zdawaliśmy sobie z tego coraz lepiej sprawę i piórem Pawła Milcarka niejednokrotnie[1] o tym ostrzegaliśmy.

Konserwatywny antyskrypt (czy skrypt antykonserwatywny) nie będzie więc z konieczności zdrowszy. Wprost przeciwnie, zazwyczaj takie lekarstwo jest gorsze niż choroba. O tej logice ducha pisałem w ostatnim numerze “Christianitas”, starając się się pokazać ruch od “faryzeizmu litery” do “faryzeizmu ducha”: gdy nuży nas hipokryzja ojców, odrzucamy nie tylko ich moralną niedoskonałość, ale wraz z nią – całe ramy ich życia, a ramy te dotychczas oparte na konkrecie rozpływają się w abstrakcyjnej idei, o której opowiadanie ma dać nam poczucie natychmiastowego sukcesu i prawdziwego życia.

Zmiany w “Pressjach” zbiegły się mniej więcej w czasie ze zmianami w innym krakowskim periodyku, “Znaku”, dlatego w naturalny sposób narzuciła mi się historyczna analogia dotycząca dróg obu środowisk. W jubileuszowym, wydanym na 65-lecie pisma, numerze “Znaku”, nowa redaktor naczelna, Dominika Kozłowska, usiłowała podsumować dziedzictwo tzw. “Kościoła otwartego”, z którego miesięcznik się ideowo wywodzi. Sięgnąłem po ten tekst z wielkim zainteresowaniem, ciekawy tego, jak pokolenie moich rówieśników przeżywa dziś idee “dzieci Soboru”. I spotkało mnie rozczarowanie. Nie tylko dlatego, że odniosłem wrażenie, iż idee te w ogóle się nie rozwinęły (Tomasz Rowiński twierdzi wprost, że raczej się zwinęły)  - Kozłowska na modłę “otwarych” powtarza moralizatorskie utyskiwania na stan polskiego katolicyzmu, brak inteligenckiej formacji oraz nieumiejętność dialogu. Prócz petryfikacji stanu ducha sprzed kilkudziesięciu lat (tylko pozornie paradoskalne jest, że niegdysiejsi postępowcy są obecnie jedną z najbardziej konserwatywnych grup w naszym Kościele), rozczarowało mnie również świadome wypłukanie własnej tożsamości z katolickiej treści. Sformułowany na wstępie tekstu pentalog Kozłowskiej definiujący Kościół otwarty, mógłby podzielać, co zauważa sama autorka, choćby buddysta, a opiera się on na pelagiańskiej tezie, że “tylko człowiek wolny może odpowiedzieć na wezwanie Boga” (po cóż Bóg, jeśli człowiek ma wyzwolić się sam?).

Jak ma się to do “Pressji”? Otóż wspomniana przez mnie analogia dotyczy właśnie drogi wyzwalania się. Kościół otwarty zrodził się jako reakcja na petryfikację życia katolickiego: poczucie, że Kościół stracił Ducha i zamknął się w rutynowym rytualizmie, w niezdolności przemawiania do współczesnego człowieka. Czytając dziś teksty postępowych katolików z lat 60-tych czy 70-tych uderza nas nie tylko nużący moralizm, ale właśnie żar profetycznego przekonania, że oto nadchodzi nowa wiosna Kościoła, że oto Kościół zrzuci okowy dawnych tradycji i zajaśnieje z pełną siłą dla wszystkich ludzi. “Prorockie” przekonanie o rewolucji Ducha, o zupełnej nowości, dziś to widzimy wyraźnie, nosiło silne znamiona kwietyzmu. Odrzucano bowiem tradycyjne formy w imię wyobrażonej mistyki dziejów, wierząc silnie, że odkrywanie “istoty” chrześcijaństwa jest niemal tożsame ze zbawieniem (po co tracić czas na męczące akcydensy chrześcijańskiego życia, jeśli wiemy już, o co naprawdę tu chodzi?). Lekcja “Znaku” (i nie tylko przecież) pokazuje, że kwietyzm (specyficzna forma fideizmu) idzie w parze ze swoim przeciwieństwem – pelagianizmem (les extremes se touchent, jak mawiają Francuzi), albowiem nie można czerpać prawdziwego życia tylko z opowiadania o życiu prawdziwym; nie idee zbawiają, lecz Bóg. Wizja szybko sama petryfikuje się w moralizatorstwo, a czas mija – i przecież trzeba sobie jakoś w tym świecie radzić (“nie będziemy zawracać rzeki kijem!”).

Obie postawy, które analogicznie możemy obserwować w życiu polskiej inteligencji (katolickiej)[2] wynikają z zachwiania zdrowej relacji między naturą i łaską (dlatego przypomnieliśmy w “Christianitas” fundamentalną dla XX-wiecznej teologii debatę o nadprzyrodzoności). To wahanie od – przekładając na język bardziej świecki – romantyzmu do pragmatyzmu (niekiedy romantyzm staje się maską pragmatyzmu, czego studium są posmoleńskie losy polskiego ducha) jest naszą bolączką.

Czy “Pressje” podzielą los “Znaku”? Mam nadzieję, że nie – to dopiero początek drogi nowej ekipy Rojka. Za dobrą monetę biorę też ich żar: umysły wrażliwe na “prorokobójstwa” muszą się zreflektować, że nawet jeśli “zabiliśmy” jednego proroka, Pan Bóg zsyła nam kolejnych i nie dopuszczą, aby w Polsce “zabito” również Benedykta XVI. A w nauczaniu Papieża Pressjaniści znajdą przecież to, czego szukają: mądrą afirmację świata, głębię myśli i radykalizm tradycji, która obejmuje nowoczesność bez banalnego odcinania się od własnych korzeni.

Piotr Kaznowski


[1] Zob. np. P. Milcarek, Nova et vetera Benedykta XVI, „Christianitas” 36; Integryzm i integralność, „Christianitas” 39.

[2] Katolickość biorę w nawias, ponieważ z jednej strony jest to silny punkt odniesienia dla obu środowisk, z drugiej zaś – nie wiadomo czy i na ile “Znak” chce być nadal pismem katolickim, “Pressje” z kolei nigdy nie były pismem katolickim nominalnie.

  • Print
  • email
  • Google Bookmarks
  • Diigo
  • Twitter
  • Facebook

2 komentarzy

  • Tomasz S. mówi:

    Pressje w niczym nie sprzeciwiały się tradycyjnemu nauczaniu Kościoła. Zamykanie się kategoriach ‘konserwatyzmu’ jest zgubne. Przychodzą ludzie dają, sobie epitet “konserwatysta” i uczeni i parobkowie za nich podążają myśląc że sama zgodność hasła przymiotnego implikuje zgodność tez tego konserwatysty z konserwatyzmem. Czy mówienie o praktycznym wymiarze chrześcijaństwa, takie jak współpraca i dialog, nawet wystawienie propozycji tworzenia spółdzielni różnego rodzaju jest niezgodne z teorią chrześcijaństwa? Sprzeciw wobec praktycznego chrześcijaństwa, związane z tym że wygląda ono socjalistycznie, jest be, w obecnym liberalnym świecie. Chrześcijaństwo zredukowane do mistycyzmu osobistego jest zgubny, i najczęściej podlega w obecnym warunkach w metamorfozę do wiarę w mocy procentów i lokat. Fascynacja wielu chrześcijan tradycjonalnych złotem, i ich kult złota, to jakieś wynaturzenie. Jak można na tej samej stronie drukować “zdrada magisterium przedwiecznego” i “wieczysta wartość złota, nigdy nie deprecjonującego się.”
    Opinia o niezbędnym mesjanizmie łączy się z ponoć mocno podkreślaną przez Christianitas paruzją. Paruzja potrzebuje proroków, którzy będą głosić. Czy mamy wiecznie głosić że był Hiob, Eljasz, byli prorokami i prorocy byli?
    Nie można dać zamknięto chrześcijaństwa w murach kaplic i świątyń bez wzajemności na ulicy, osiedlu i wsi. Na wszystko jest rozwiązanie. Przecież tutaj, często prawiono o sarmatyzmie, co wiąże się z ludowym wyobrażeniem starca/dziada głoszącego zmartwychwstanie Polski i zwycięstwo nad heretykami/syzmatykami. Czemu prorocy mogą być w Izraelu i Sarmacji, a dzisiaj niet? Christianitas w imię kapitalizmu i liberalizmu zakazuje istnienie proroków ponieważ burzą obecną petryfikację duchową Europy i Polski? Prorocy nas mogą zmienić, a biadolenie o zeświecenie utrzymuje pisma i portale internetowe. Nie dej Boże byśmy nie mieli na fundusze inwestycyjne.

  • Pressje mówi:

    My, faryzejscy pijarowcy. Odpowiedź Piotrowi Kaznowskiemu

    http://www.pressje.org.pl

    Redaktorzy Christianitas poszli w nasze ślady i zaczęli recenzować inne czasopisma. My w każdej tece Pressji krótko omawiamy kilkanaście tytułów, załoga Christianitas postanowiła natomiast na swojej stronie internetowej szerzej analizować linię rozwojową intelektualnych periodyków. Bardzo się z tego cieszymy, sądzimy bowiem, że choć mamy w Polsce wiele ciekawych środowisk intelektualnych, to wciąż brakuje nam wymiany myśli i poważnych dyskusji.

    Z wielkim zaciekawieniem przeczytałem diagnozę Znaku dokonaną przez Tomasza Rowińskiego. Wszyscy z niepokojem patrzymy na to, co się dzieje w nowej redakcji i zastanawiamy się, jak jej dystansowanie się od religijnego charakteru pisma wpłynie na intelektualną scenę polskiego katolicyzmu i sprzedaż miesięcznika. Znak w odpowiedzi na tekst Rowińskiego zapowiedział większą debatę na temat swojej tożsamości, którą będziemy starannie śledzić.

    Pressje są drugim pismem, które doczekało się analizy. Piotr Kaznowski opisał kilka ostatnich tek, skupił się jednak na ostatniej, której temat – dziedzictwo Jana Pawła II – wyraźnie wszedł w tradycyjny obszar zainteresowania Christniaitas. Kaznowski docenia „świadome kształtowanie linii ideowej” naszego pisma i dostrzega u nas „żar” oraz „wigor myśli”. Na tym jednak kończą się pochwały.

    Naczelny Christianitas – jak zrozumiałem – stawia nam nie mniej niż pięć zarzutów: (1) „nadmierny pijaryzm”, (2) „programowy optymizm dziejowy”, (3) „afirmację nowoczesności” (4) „odrzucenie mało widowiskowych konkretów codzienności na rzecz spektakularnej wizji” oraz jakoś wiążący się z tym ostatnim (5) „faryzeizm ducha”. Nie podejmuję się tu kompleksowej odpowiedzi na wszystkie te zarzuty, nie będę też reagował na pewne złośliwości i insynuacje pod naszym adresem. Mam nadzieję, że nic nie zmąci naszej przyjaźni z dynamicznie rozwijającym się portalem Rebelya.pl. Nie sądzę swoją drogą, by punkty (2) i (3) zmuszały nas do jakiejś polemiki. Tak, jesteśmy nowoczesnymi optymistami, nie przepadamy za „konserwatywnym biadoleniem” i znużeni jesteśmy „środowiskowymi memami” (więcej o tym powiemy w kolejnej tece). Chciałbym za to krótko przyjrzeć się zarzutom pijaryzmu, spektakularyzmu i faryzeizmu.

    Ad (1). Pressje bardzo świadomie przyjęły pewną niebezpieczną strategię pijarową. Jesteśmy kwartalnikiem intelektualnym, w którym większość tekstów stanowią poważne, choć jasno napisane teksty argumentacyjne, nierzadko na akademickim poziomie. Każdy wydawca wie, jak trudno skłonić ludzi, by czytali takie rzeczy. Z podziwem oglądaliśmy filmiki w stylu Monty’ego Pythona, promujące ostatnie grube numery Christianitas. Najbardziej podobał nam się ten, w którym hipopotam zachęcał do prenumeraty. My zaryzykowaliśmy flirt z poetyką tabloidu. Ta niebezpieczna gra w naszym wypadku dotyczy jednak wyłącznie tytułów, wyróżnień w tekście i notatek na stronie internetowej. Czerpiemy sporą radość w wymyślaniu szokujących omówień dla całkiem poważnych artykułów i liczymy na to, że czytelnicy podejmą z nami tę nieskomplikowaną grę. Nie zgadzam się więc z tym, że przyjmujemy zasadę: „najpierw musimy się przebić, może potem pogadamy poważnie”. Próbujemy się przebijać tytułami, a na poważnie gadamy w tekstach. Zgadzam się za to z tezą, że „medium isthe message”, ale naszym medium są te długie teksty naszpikowane przypisami i trudnymi słowami, a nie bałamutne nieraz wyróżnienia i komentarze.

    Ad (4). Zarzut ten – o ile rozumiem – dotyczy przede wszystkim mojego tekstu z ostatniej teki. Argumentowałem, że katoliccy publicyści w Polsce niebezpiecznie sprowadzają przekaz religijny do tego, co nie jest specyficzne dla religii – do propagowania rozsądku, rynku i rodziny. Wskazywałem, że nierzadko traci się w ten sposób kluczowy dla chrześcijaństwa wymiar osobistego i współnotowego naśladowania Chrystusa. Niestety, Piotr Kaznowski zrozumiał, że chodzi mi o wspomniane „odrzucenie mało widowiskowych konkretów codzienności na rzecz spektakularnej wizji”. Niczego takiego nie sugeruję. Chodzi tylko o uzupełnienie przekazu religijnego, a nie negację tych „mało widowiskowych konkretów”. Ciekawe, że zaraz potem w nawiasie Kaznowski umieszcza słowa: „Rodzina? Rozsądek? To za mało! Będziemy mesjaszami!”, które mniej więcej oddają to, co chciałem przekazać. Jest spora różnica między odrzucaniem czegoś a stwierdzaniem, że to coś jest niewystarczające. Mi chodziło o dopełnienie, a nie negację.

    Ad (5). Najpoważniejszy zarzut – o ile dobrze zrozumiałem – dotyczy naszego rzekomego „faryzeizmu ducha”. Jest to cenny termin wprowadzony przez Piotra Kaznowskiego we wstępie do ostatniego numeru Christianitas. „Faryzeizm litery” polega na uporczywym trzymaniu się pustej formy, natomiast „faryzeizm ducha” – na wyborze bezforemnej treści. Właściwa droga polega oczywiście na utrzymaniu jednego i drugiego. Wybór ducha przeciwko literze ma wiązać się w odrzuceniem tradycyjnych form, korzeni, nieważnych rzekomo akcydensów i wyborze nieokreślonej i nieuchwytnej istoty chrześcijaństwa. W pełni zgadzam się z diagnozą Kaznowskiego, że taki wybór można dostrzec w „katolicyzmie otwartym” i że prowadzi on do fatalnych konsekwencji. Zgadzam się też, że „radykalizm tradycji” powinien „obejmować nowoczesność bez banalnego odcinania się od własnych korzeni”. Ciekaw jednak jestem, w którym artykule z Pressji można dostrzec symptomy tego zjawiska. Nie ma go chyba w historycznych analizach Krzysztofa Mazura, nie znalazłem go w ekonomicznym tekście Marcina Kędzierskiego, na próżno szukałem go też w błyskotliwym eseju Marka Przychodzenia o filozofii politycznej JP2. No, chyba, że tradycją nazwie się niewłaściwe – naszym zdaniem – interpretacje nauczania papieża, rozpowszechnione wśród polskiego katolickiego establishmentu. Tę fałszywą tradycję radykalnie odrzucamy i wracamy do korzeni.

    Na koniec chciałbym jeszcze wrócić do sprawy Znaku. Piotr Kaznowski łączy diagnozę tego pisma z analizą Pressji. Nie mam pojęcia jak mogło dojść do tego, że dostrzegł on podobieństwo naszej nowej teki do ostatnich numerów tego odnowionego miesięcznika. My w Krakowie pięknie się z nimi różnimy. Przypomnę jednak pewną ciekawostkę. Rok temu duże wrażenie zrobił na nas jeden z ostatnich numerów Znaku Michała Bardela, dotyczący Radykalnej Ortodoksji. Jak zauważył wówczas Michał Łuczewski, znakomicie korespondował on z naszą tezą o nowym średniowieczu i z 44 numerem Christnianitas. Znak mocno się od tamtej pory zmienił, ale nasze pisma chyba płynął tym samym kursem. Skąd więc zarzuty pod naszym adresem o kwietyzm, pelagianizm i inne okropności?

    Paweł Rojek

    Autor jest sekretarzem redakcji Pressji

Trackbacks / Pingbacks

Skomentuj

Login