publicystyka/...
Podróż tragiczna z Będzina do Givataim
O Stanisławie Wygodzkim (1907 – 1992)
W tym roku minęła setna rocznica urodzin i piętnasta rocznica śmierci
poety i prozaika, którego ranga pisarska, związek z regionem
i pokrętna historia długiego życia upoważnia szczególnie do
przypomnienia. Skazany w swoim czasie na banicję wyjątkowo skutecznie
został wyeliminowany ze społecznej świadomości a dzieło jego z
czytelniczego obiegu. Pogratulować niegdysiejszym władcom i gorliwym
wykonawcom. To była „dobra” choć paskudna robota.
Jeśli spojrzeć na długie życie Stanisława Wygodzkiego tak zwyczajnie,
po ludzku, bez wgłębiania się w twórcze uniesienia, bez
analiz zawiłości służenia Sprawie, której całe życie
pozostawał wierny - nie było to życie godne zazdrości.
Osiemdziesiąt pięć lat (dla mężczyzny to długo) upłynęło poecie na
wiecznej męce, na zmaganiu się ze światem wyjątkowo mu niechętnym, na
ciągłym odliczaniu wydarzeń tragicznych i smakowaniu goryczy porażek.
Nie złagodziły tych złych doznań krótkie chwile względnego
– jak się okazało, bardzo złudnego - powodzenia. Niech przeto
nie dziwi, ze bogata i różnorodna twórczość
Stanisława Wygodzkiego emanuje smutkiem, że obsesyjnie wracają tematy
związane z dramatem narodu, z którego się wywodził.
Doznał osobiście wszystkiego, co najgorsze mogło spotkać polskiego Żyda
i Polaka żydowskiego pochodzenia. Był poetą polskim, bo tworzył w
polszczyźnie, był też twórcą żydowskim, bo korzeni swych
ukrywać nie myślał; przeciwnie – podkreślał życiem i
dokonaniami literackimi.
Urodził się i wychował w Będzinie, jako syn Izaaka
Fürstenberga i Reginy z domu Werdygier, w inteligenckiej
rodzinie zagłębiowskich Żydów. W Będzinie spędził młodość i
w Będzinie zastała go wojna. W czasie czarnej nocy holokaustu aż za
dobrze poznał smak upodlenia, jaki zgotowała ludziom obłędna idea i
bandyckie jej wykonanie.
Stanisław Wygodzki przeżył. Przeżył getto będzińsko-sosnowieckie,
przeżył Auschwitz, Oranienburg i Dachau. Przeżył, bo był młody i silny.
Przeżył, bo do obozu trafił na tyle wcześnie, że miał czas poznać
tajniki obozowego życia i nabrać tego minimum umiejętności poruszania
się w kamiennym świecie zanim machina śmierci rozkręciła się na dobre.
W Oświęcimiu zamordowano mu rodziców, młodą żonę, ukochaną
córeczkę, rodzeństwo, dalszych krewnych i miliony innych.
I ciebie umieszczą w
długich kolumnach
Cyfr i statystyk
W czarnych kolumnach
snuje się, toczy
Spalonej swąd...
I został kosmyk twych
włosów blond,
Błękitne oczy.
Ten cytat z wiersza „Statystyka” z tomu
„Pamiętnik miłości” niech wystarczy za komentarz.
Wyzwolenie przyszło wiosną 1945 roku wraz z amerykańskimi dywizjami.
Potem był obóz przejściowy i – po wyzdrowieniu
– nieodwołalna decyzja powrotu. Kiedy tylko stało się to
możliwe Stanisław Wygodzki wrócił do kraju,
wrócił mimo ostrzeżeń przyjaciół i własnej
świadomości, że powrót nie będzie ani łatwy, ani miły.
Spotkał wszak po drodze wędrowców zmierzających w przeciwnym
kierunku. Tak zwany „pogrom kielecki” żywo
dowodził, że jad nadal trawi serca i mózgi. Tadeusz
Borowski, z którym pozostawał w przyjaźni w obozie i
później, a który też przecież wrócił,
poświęcił decyzji Wygodzkiego wiersz, wart w tym miejscu zacytowania:
Powrócisz do
ojczyzny, poeto –
Do Sosnowca albo do
Będzina,
Będziesz chodził na
żydowski rynek,
Powrócisz
niepotrzebny nikomu.
Wrócił więc czterdziestoletni pisarz do ojczyzny i rozpoczął
nowe życie. Prawie dwadzieścia lat pozornego (choć w literackich
dokonaniach - autentycznego) powodzenia, uznania i
splendorów. Na nowo założył rodzinę, imiona dzieci miały być
symbolem – Adam i Ewa. Ostatecznie osiadł w Warszawie i
zdawał się żyć normalnie.
W roku 1967 był aktywny, pisał, publikował własne utwory, recenzował
książki, czytał poświęcone sobie laurki z okazji jubileuszu. Nagle, z
dnia na dzień niemal zniknął z kart pism literackich, z księgarskich
półek, z bibliotek i czytelni. Usłużnego pismaka,
który uzasadnił obrzydliwym paszkwilem zaszczucie pisarza
znaleziono na prowincji. Przemilczę miłosiernie nazwisko.
Decyzja o emigracji zapadła pod wpływem dzieci. Szykany wobec
nastolatków były nie do zniesienia. Wygrzebane wtedy na
doraźny użytek demony szybko zrobiły czego od nich oczekiwano. Państwo
Wygodzcy zostali pożegnani na Dworcu Gdańskim przez grupkę
przyjaciół i wyjechali sławnym wówczas pociągiem
zwanym w kolejarskim żargonie „jewrej-ekspres” do
Wiednia, a zaraz potem do Izraela. Tam, w kraju – zdawałoby
się – najodpowiedniejszym dla Żydów też nie
przyjęto poety z otwartymi rękoma. Ostatecznie osiadł w Givataim pod
Tel-Avivem zgorzkniały i zawiedziony. Młodzi nie stali się
Izraelczykami, syn wyjechał do Szwajcarii, córka do
Hiszpanii.
Stanisław Wygodzki nie umilkł jako poeta. Wydawał tomiki poezji w
Londynie, w których część jedynie utworów to nowe
wiersze. Wydał też powieść satyryczną, co w jego twórczości
jest ewenementem. Uważał się za wygnańca. Oto, co miał ze sobą w
samotni: (Pieśń 16 z tomu „Pożegnanie”)
Kilkanaście starych
tomów,
Trochę wierszy
niedzisiejszych
Przywiezionych tutaj z
domu –
Wiernych, polskich,
najpiękniejszych.
Do Polski nie było mu dane przyjechać. W roku 1981 spędził kilka dni w
Wiedniu daremnie oczekując na obiecaną wizę, aby móc
skorzystać z zaproszenia na Kongres Kultury Polskiej. Doczekał się
wiadomości o wprowadzeniu stanu wojennego. Zawrócił i więcej
już prób przyjazdu nie podejmował. Kiedy stało się to
możliwe, aby bez kłopotów i upokarzających formalności
wsiąść do samolotu i wylądować w Warszawie, był już nazbyt wiekowym
starcem, by taki wysiłek przedsięwziąć. Zmarł w maju 1992 roku w
Givataim. Nie życzył sobie mieć grobu, jak nie mają go jego najbliżsi i
miliony rodaków. Prochy poety rozrzucono na pustyni. Wdowa
po pisarzu kilka lat później zamieszkała ponownie w...
Warszawie.
Wierny Sprawie
Stanisław Wygodzki ujawnił się jako pisarz w roku 1928 artykułem o
poezji proletariackiej zamieszczonym na łamach „Wiadomości
Literackich”. Musiał młodzieniec z Będzina zadziwić czymś
redaktora Grydzewskiego, że materiał zamieścił. Potem już było
Wygodzkiego coraz więcej w prasie literackiej i na księgarskich
półkach. Drukował w „Miesięczniku
Literackim” i w „Lewarze”, w
„Sygnałach” i w „Szpilkach”,
więc w prasie jawnie lewicującej, ale też w
„Skamandrze”, co było niewątpliwą artystyczną
nobilitacją. Przed wojną wydał trzy tomiki poezji:
„Apel”, „Chleb powszedni” i
„Żywioł liścia”. Chłopak z Będzina wspiął się na
szczyt Parnasu. Próbował też ze sporym powodzeniem
tłumaczeń. Jako jeden z nielicznych podjął się przybliżenia polskiemu
czytelnikowi literatury żydowskiej powstającej w jidysz: Szaloma Asza,
osiadłego w Ameryce prozaika rodem z Kutna i Efraima Kaganowskiego
tłumacząc na polski „Opowiadania warszawskie”.
Interesował się też żywo pisarstwem braci Singerów.
Tłumaczył też z niemieckiego np. Egona Kirscha, klasyka reportażu,
Ericha Kästnera i wielu innych.
Po powrocie do kraju z obozowej tułaczki pracował w radiu, pisał wiele
i wydawał. Powstało sporo nowel poświęconych losom rodaków w
czas okupacyjnej nocy i drugiemu tematowi, obsesyjnie wracającemu,
mianowicie partyjnej walce. No właśnie! Może tu tkwi tajemnica, że mimo
upływu lat tak opornie wraca pamięć o Wygodzkim?
W Polsce nie jest łatwo pisać o komunizmie. Zwłaszcza dzisiaj. W
powszechnej świadomości zbyt wiele narosło mitów,
nieporozumień, zwykłych bzdur, ujawniających się natychmiast, jeśli
tylko to słowo padnie. Najczęściej zaś znaczy nie to, co znaczyć
powinno. Funkcjonuje jako inwektywa. Trudno więc zdobyć się na wyważoną
ocenę i sprawiedliwy wydać wyrok o tej części pisarskiego dorobku
Stanisława Wygodzkiego, która jawnie, z ostentacją, miała
służyć Sprawie.
Poeta już jako uczeń w będzińskim gimnazjum związał się z ruchem
komunistycznym i wstąpił do partii. Został jej aktywnym działaczem,
oddanym piewcą i lojalnym członkiem. Zapłacił za to słono,
najpierw - we wczesnej młodości - wydaleniem ze szkoły, potem latami
napięcia, jako tropiony i ścigany, więzieniem i na koniec –
wrogością we własnych szeregach i podejrzliwością
czytelników.
Jak przystało na komunistów - tych krajowych i
przedwojennych, żeby nie było nieporozumień - do walki zagrzewała ich
bliskość potężnego sąsiada, gdzie – rzekomo –
komunizm tryumfował. Wielu marzyło, żeby tam pojechać, przyglądać się i
uczyć, wypocząć po walce. Wielu też wyjeżdżało, nielegalnie, ma się
rozumieć. Przeważnie bywały to wyjazdy... na zawsze. Taki los spotkał
brata pisarza. Nikt tak skutecznie nie eliminował komunistów
jak ich wielki przywódca.
Pozostaje nieodgadnioną tajemnicą, co fascynowało owych młodych
ideowców, że ślepi byli na fakty, że masowe zsyłki, łagry i
egzekucje nie były w stanie zachwiać ich wiary. Nam dziś łatwo wydawać
kategoryczne oceny, bo dysponujemy już bogatą wiedzą, której
oni byli pozbawieni. Docierające wówczas wiadomości
odbierane były siłą rzeczy, jako wroga propaganda. Tym dziwniejsze, że
żyją jeszcze tacy, którzy nie dopuszczają do siebie myśli,
że największym ich wrogiem był Wielki Językoznawca.
W jednym z ostatnich wywiadów Wygodzki powiedział skąd, z
jakiej tradycji wywodzi się jego pisarstwo: Z tego wszystkiego, co w
literaturze polskiej i nie tylko polskiej było pochyleniem się nad
niedolą ludzką, nad cierpieniem, osaczeniem, pogardą i nędzą. Z tej
literatury się wywodzę i ku niej zmierzam. Jej pragnę pozostać wiernym
tak długo, jak długo pogarda, nienawiść, łaknienie krwi, będzie
tradycyjnym składnikiem społeczności ludzkich.
Prawda, jak bardzo brzmi to komunistycznie?
Spytany wprost odpowiedział: Chce pan się dowiedzieć, czy nadal wierzę
w coś, co niegdyś nazywało się komunizmem? Wierzę, że nie wolno żyć z
wyzysku; że nie wolno upadlać ludzi, że nie wolno podbijać cudzych
ziem, że nie wolno jeszcze paru rzeczy, które odbierają
człowiekowi jego człowieczeństwo. Od tych zasad nie odszedłem i nie
odejdę.
Poza tym partyjnym i zaangażowanym nurtem twórczości,
dorobek pisarski Stanisława Wygodzkiego ma wartość nieprzemijającą.
Myślę o liryce, tej osobistej, wstrząsającej przeżytym dramatem, myślę
o prozie opowiadającej o holokauście i o zaginionym już bezpowrotnie
folklorze żydowskich dzielnic. Jest taka urocza nowelka
„Szatanek”, tak plastycznie i sugestywnie
przedstawiająca Będzin z dawnych lat i zapomnianą jego dzielnicę zwaną
frywolnie Zimną Dupą. Teksty godne przypomnienia. Był Wygodzki także
autorem kilku książek dla dzieci. Cóż z tego, kiedy
współczesnemu czytelnikowi jest niemal nie znany.
Autorzy nagonki z lat sześćdziesiątych mogą sobie pogratulować. Udało
się prawie znakomicie. Wyeliminowanie osoby i dzieł z publicznego
obiegu wypadło imponująco! Cenzorski zakaz wymieniania nazwiska, surowy
nakaz wycofania książek z bibliotek, skrzętne wymazanie
śladów dało trwały efekt. Dziś po ponad trzydziestu latach
jakby nadal funkcjonuje. Ot, na przykład w wydanym niedawno leksykonie
poświęconym literaturze polskiej XX wieku autorzy wymieniają
Wygodzkiego tylko raz i to przy okazji hurtowego wyliczania. Podobnie
ma się rzecz w „Przewodniku encyklopedycznym. Literatura
polska”. Jak na autora ponad pięćdziesięciu książek to trochę
mało. Wydana kilka lat temu „Antologia. Zagłębie
poetów” też o Wygodzkim zapomniała. Smutne.
W styczniu 1992 roku, więc na cztery miesiące przed śmiercią poety,
Telewizja Polska nadała reportaż zatytułowany „Credo
Stanisława Wygodzkiego”. Do tego programu, po raz ostatni w
życiu, recytacje wierszy przygotował i wspaniale przedstawił znakomity
aktor Tadeusz Łomnicki, jeden z nielicznych, wiernych
przyjaciół poety, z którym przez wszystkie lata
emigracji utrzymywał żywy kontakt. Po śmierci pisarza wydano w
Tel-Avivie „Zeszyt pamięci o Stanisławie Wygodzkim”
pod redakcją Krystyny Bernard. Niestety, jest to pozycja w Polsce
trudno dostępna.