tomasz kostro / leon brofelt
s-ka autorska
nagłowek/sosnowiec/palac dietlow

publicystyka/...

Podróż tragiczna z Będzina do Givataim

O Stanisławie Wygodzkim (1907 – 1992)


W tym roku minęła setna rocznica urodzin i piętnasta rocznica śmierci poety i prozaika, którego ranga pisarska, związek z regionem i pokrętna historia długiego życia upoważnia szczególnie do przypomnienia. Skazany w swoim czasie na banicję wyjątkowo skutecznie został wyeliminowany ze społecznej świadomości a dzieło jego z czytelniczego obiegu. Pogratulować niegdysiejszym władcom i gorliwym wykonawcom. To była „dobra” choć paskudna robota.  
Jeśli spojrzeć na długie życie Stanisława Wygodzkiego tak zwyczajnie, po ludzku, bez wgłębiania się w twórcze uniesienia, bez analiz zawiłości służenia Sprawie, której całe życie pozostawał wierny - nie było to życie godne zazdrości.
Osiemdziesiąt pięć lat (dla mężczyzny to długo) upłynęło poecie na wiecznej męce, na zmaganiu się ze światem wyjątkowo mu niechętnym, na ciągłym odliczaniu wydarzeń tragicznych i smakowaniu goryczy porażek. Nie złagodziły tych złych doznań krótkie chwile względnego – jak się okazało, bardzo złudnego - powodzenia. Niech przeto nie dziwi, ze bogata i różnorodna twórczość Stanisława Wygodzkiego emanuje smutkiem, że obsesyjnie wracają tematy związane z dramatem narodu, z którego się wywodził.
Doznał osobiście wszystkiego, co najgorsze mogło spotkać polskiego Żyda i Polaka żydowskiego pochodzenia. Był poetą polskim, bo tworzył w polszczyźnie, był też twórcą żydowskim, bo korzeni swych ukrywać nie myślał; przeciwnie – podkreślał życiem i dokonaniami literackimi.
Urodził się i wychował w Będzinie, jako syn Izaaka Fürstenberga i Reginy z domu Werdygier, w inteligenckiej rodzinie zagłębiowskich Żydów. W Będzinie spędził młodość i w Będzinie zastała go wojna. W czasie czarnej nocy holokaustu aż za dobrze poznał smak upodlenia, jaki zgotowała ludziom obłędna idea i bandyckie jej wykonanie.
Stanisław Wygodzki przeżył. Przeżył getto będzińsko-sosnowieckie, przeżył Auschwitz, Oranienburg i Dachau. Przeżył, bo był młody i silny. Przeżył, bo do obozu trafił na tyle wcześnie, że miał czas poznać tajniki obozowego życia i nabrać tego minimum umiejętności poruszania się w kamiennym świecie zanim machina śmierci rozkręciła się na dobre.
W Oświęcimiu zamordowano mu rodziców, młodą żonę, ukochaną córeczkę, rodzeństwo, dalszych krewnych i miliony innych.

I ciebie umieszczą w długich kolumnach
Cyfr i statystyk
W czarnych kolumnach snuje się, toczy
Spalonej swąd...
I został kosmyk twych włosów blond,
Błękitne oczy.

Ten cytat z wiersza „Statystyka” z tomu „Pamiętnik miłości” niech wystarczy za komentarz.
Wyzwolenie przyszło wiosną 1945 roku wraz z amerykańskimi dywizjami. Potem był obóz przejściowy i – po wyzdrowieniu – nieodwołalna decyzja powrotu. Kiedy tylko stało się to możliwe Stanisław Wygodzki wrócił do kraju, wrócił mimo ostrzeżeń przyjaciół i własnej świadomości, że powrót nie będzie ani łatwy, ani miły. Spotkał wszak po drodze wędrowców zmierzających w przeciwnym kierunku. Tak zwany „pogrom kielecki” żywo dowodził, że jad nadal trawi serca i mózgi. Tadeusz Borowski, z którym pozostawał w przyjaźni w obozie i później, a który też przecież wrócił, poświęcił decyzji Wygodzkiego wiersz, wart w tym miejscu zacytowania:
Powrócisz do ojczyzny, poeto –
Do Sosnowca albo do Będzina,
Będziesz chodził na żydowski rynek,
Powrócisz niepotrzebny nikomu.
Wrócił więc czterdziestoletni pisarz do ojczyzny i rozpoczął nowe życie. Prawie dwadzieścia lat pozornego (choć w literackich dokonaniach - autentycznego) powodzenia, uznania i splendorów. Na nowo założył rodzinę, imiona dzieci miały być symbolem – Adam i Ewa. Ostatecznie osiadł w Warszawie i zdawał się żyć normalnie.
W roku 1967 był aktywny, pisał, publikował własne utwory, recenzował książki, czytał poświęcone sobie laurki z okazji jubileuszu. Nagle, z dnia na dzień niemal zniknął z kart pism literackich, z księgarskich półek, z bibliotek i czytelni. Usłużnego pismaka, który uzasadnił obrzydliwym paszkwilem zaszczucie pisarza znaleziono na prowincji. Przemilczę miłosiernie nazwisko.
Decyzja o emigracji zapadła pod wpływem dzieci. Szykany wobec nastolatków były nie do zniesienia. Wygrzebane wtedy na doraźny użytek demony szybko zrobiły czego od nich oczekiwano. Państwo Wygodzcy zostali pożegnani na Dworcu Gdańskim przez grupkę przyjaciół i wyjechali sławnym wówczas pociągiem zwanym w kolejarskim żargonie „jewrej-ekspres” do Wiednia, a zaraz potem do Izraela. Tam, w kraju – zdawałoby się – najodpowiedniejszym dla Żydów też nie przyjęto poety z otwartymi rękoma. Ostatecznie osiadł w Givataim pod Tel-Avivem zgorzkniały i zawiedziony. Młodzi nie stali się Izraelczykami, syn wyjechał do Szwajcarii, córka do Hiszpanii.
Stanisław Wygodzki nie umilkł jako poeta. Wydawał tomiki poezji w Londynie, w których część jedynie utworów to nowe wiersze. Wydał też powieść satyryczną, co w jego twórczości jest ewenementem. Uważał się za wygnańca. Oto, co miał ze sobą w samotni: (Pieśń 16 z tomu „Pożegnanie”)
Kilkanaście starych tomów,
Trochę wierszy niedzisiejszych
Przywiezionych tutaj z domu –
Wiernych, polskich, najpiękniejszych.
Do Polski nie było mu dane przyjechać. W roku 1981 spędził kilka dni w Wiedniu daremnie oczekując na obiecaną wizę, aby móc skorzystać z zaproszenia na Kongres Kultury Polskiej. Doczekał się wiadomości o wprowadzeniu stanu wojennego. Zawrócił i więcej już prób przyjazdu nie podejmował. Kiedy stało się to możliwe, aby bez kłopotów i upokarzających formalności wsiąść do samolotu i wylądować w Warszawie, był już nazbyt wiekowym starcem, by taki wysiłek przedsięwziąć. Zmarł w maju 1992 roku w Givataim. Nie życzył sobie mieć grobu, jak nie mają go jego najbliżsi i miliony rodaków. Prochy poety rozrzucono na pustyni. Wdowa po pisarzu kilka lat później zamieszkała ponownie w... Warszawie.

Wierny Sprawie

Stanisław Wygodzki ujawnił się jako pisarz w roku 1928 artykułem o poezji proletariackiej zamieszczonym na łamach „Wiadomości Literackich”. Musiał młodzieniec z Będzina zadziwić czymś redaktora Grydzewskiego, że materiał zamieścił. Potem już było Wygodzkiego coraz więcej w prasie literackiej i na księgarskich półkach. Drukował w „Miesięczniku Literackim” i w „Lewarze”, w „Sygnałach” i w „Szpilkach”, więc w prasie jawnie lewicującej, ale też w „Skamandrze”, co było niewątpliwą artystyczną nobilitacją. Przed wojną wydał trzy tomiki poezji: „Apel”, „Chleb powszedni” i „Żywioł liścia”. Chłopak z Będzina wspiął się na szczyt Parnasu. Próbował też ze sporym powodzeniem tłumaczeń. Jako jeden z nielicznych podjął się przybliżenia polskiemu czytelnikowi literatury żydowskiej powstającej w jidysz: Szaloma Asza, osiadłego w Ameryce prozaika rodem z Kutna i Efraima Kaganowskiego tłumacząc na polski „Opowiadania warszawskie”. Interesował się też żywo pisarstwem braci Singerów. Tłumaczył też z niemieckiego np. Egona Kirscha, klasyka reportażu, Ericha Kästnera i wielu innych.
Po powrocie do kraju z obozowej tułaczki pracował w radiu, pisał wiele i wydawał. Powstało sporo nowel poświęconych losom rodaków w czas okupacyjnej nocy i drugiemu tematowi, obsesyjnie wracającemu, mianowicie partyjnej walce. No właśnie! Może tu tkwi tajemnica, że mimo upływu lat tak opornie wraca pamięć o Wygodzkim?
W Polsce nie jest łatwo pisać o komunizmie. Zwłaszcza dzisiaj. W powszechnej świadomości zbyt wiele narosło mitów, nieporozumień, zwykłych bzdur, ujawniających się natychmiast, jeśli tylko to słowo padnie. Najczęściej zaś znaczy nie to, co znaczyć powinno. Funkcjonuje jako inwektywa. Trudno więc zdobyć się na wyważoną ocenę i sprawiedliwy wydać wyrok o tej części pisarskiego dorobku Stanisława Wygodzkiego, która jawnie, z ostentacją, miała służyć Sprawie.
Poeta już jako uczeń w będzińskim gimnazjum związał się z ruchem komunistycznym i wstąpił do partii. Został jej aktywnym działaczem, oddanym piewcą i lojalnym członkiem.  Zapłacił za to słono, najpierw - we wczesnej młodości - wydaleniem ze szkoły, potem latami napięcia, jako tropiony i ścigany, więzieniem i na koniec – wrogością we własnych szeregach i podejrzliwością czytelników.
Jak przystało na komunistów - tych krajowych i przedwojennych, żeby nie było nieporozumień - do walki zagrzewała ich bliskość potężnego sąsiada, gdzie – rzekomo – komunizm tryumfował. Wielu marzyło, żeby tam pojechać, przyglądać się i uczyć, wypocząć po walce. Wielu też wyjeżdżało, nielegalnie, ma się rozumieć. Przeważnie bywały to wyjazdy... na zawsze. Taki los spotkał brata pisarza. Nikt tak skutecznie nie eliminował komunistów jak ich wielki przywódca.
Pozostaje nieodgadnioną tajemnicą, co fascynowało owych młodych ideowców, że ślepi byli na fakty, że masowe zsyłki, łagry i egzekucje nie były w stanie zachwiać ich wiary. Nam dziś łatwo wydawać kategoryczne oceny, bo dysponujemy już bogatą wiedzą, której oni byli pozbawieni. Docierające wówczas wiadomości odbierane były siłą rzeczy, jako wroga propaganda. Tym dziwniejsze, że żyją jeszcze tacy, którzy nie dopuszczają do siebie myśli, że największym ich wrogiem był Wielki Językoznawca.
W jednym z ostatnich wywiadów Wygodzki powiedział skąd, z jakiej tradycji wywodzi się jego pisarstwo: Z tego wszystkiego, co w literaturze polskiej i nie tylko polskiej było pochyleniem się nad niedolą ludzką, nad cierpieniem, osaczeniem, pogardą i nędzą. Z tej literatury się wywodzę i ku niej zmierzam. Jej pragnę pozostać wiernym tak długo, jak długo pogarda, nienawiść, łaknienie krwi, będzie tradycyjnym składnikiem społeczności ludzkich.
Prawda, jak bardzo brzmi to komunistycznie?
Spytany wprost odpowiedział: Chce pan się dowiedzieć, czy nadal wierzę w coś, co niegdyś nazywało się komunizmem? Wierzę, że nie wolno żyć z wyzysku; że nie wolno upadlać ludzi, że nie wolno podbijać cudzych ziem, że nie wolno jeszcze paru rzeczy, które odbierają człowiekowi jego człowieczeństwo. Od tych zasad nie odszedłem i nie odejdę.
Poza tym partyjnym i zaangażowanym nurtem twórczości, dorobek pisarski Stanisława Wygodzkiego ma wartość nieprzemijającą. Myślę o liryce, tej osobistej, wstrząsającej przeżytym dramatem, myślę o prozie opowiadającej o holokauście i o zaginionym już bezpowrotnie folklorze żydowskich dzielnic. Jest taka urocza nowelka „Szatanek”, tak plastycznie i sugestywnie przedstawiająca Będzin z dawnych lat i zapomnianą jego dzielnicę zwaną frywolnie Zimną Dupą. Teksty godne przypomnienia. Był Wygodzki także autorem kilku książek dla dzieci. Cóż z tego, kiedy współczesnemu czytelnikowi jest niemal nie znany.
Autorzy nagonki z lat sześćdziesiątych mogą sobie pogratulować. Udało się prawie znakomicie. Wyeliminowanie osoby i dzieł z publicznego obiegu wypadło imponująco! Cenzorski zakaz wymieniania nazwiska, surowy nakaz wycofania książek z bibliotek, skrzętne wymazanie śladów dało trwały efekt. Dziś po ponad trzydziestu latach jakby nadal funkcjonuje. Ot, na przykład w wydanym niedawno leksykonie poświęconym literaturze polskiej XX wieku autorzy wymieniają Wygodzkiego tylko raz i to przy okazji hurtowego wyliczania. Podobnie ma się rzecz w „Przewodniku encyklopedycznym. Literatura polska”. Jak na autora ponad pięćdziesięciu książek to trochę mało. Wydana kilka lat temu „Antologia. Zagłębie poetów” też o Wygodzkim zapomniała. Smutne.
W styczniu 1992 roku, więc na cztery miesiące przed śmiercią poety, Telewizja Polska nadała reportaż zatytułowany „Credo Stanisława Wygodzkiego”. Do tego programu, po raz ostatni w życiu, recytacje wierszy przygotował i wspaniale przedstawił znakomity aktor Tadeusz Łomnicki, jeden z nielicznych, wiernych przyjaciół poety, z którym przez wszystkie lata emigracji utrzymywał żywy kontakt. Po śmierci pisarza wydano w Tel-Avivie „Zeszyt pamięci o Stanisławie Wygodzkim” pod redakcją Krystyny Bernard. Niestety, jest to pozycja w Polsce trudno dostępna.