Fot. Janusz Monkiewicz
Jazda konna jest sportem, który w Polsce zyskuje coraz większa popularność i trudno
jest się temu dziwić, biorąc pod uwagę wszystkie jej pozytywne aspekty. Przede
wszystkim pozwala nam na kontakt z tak wspaniałym zwierzęciem jakim jest koń. Mam tu na
myśli nie tylko jego oczywiste piękno, harmonijna budowę oraz sposób w jaki łączy
sile i gracje, ale również szereg innych, o wiele ważniejszych jego cech niż uroda.
Należą do nich oddanie, lojalność i zaufanie. Jeżeli napotkamy konia o pogodnym
usposobieniu i łagodnym charakterze, możemy być pewni ze stanie się wspaniałym
towarzyszem niezapomnianych przygód. Miłośnicy jeździectwa wiedza doskonale jak milo
jest wybrać się na kilkugodzinna przejażdżkę po lesie, i samemu bądź z
przyjaciółmi galopować po leśnych duktach, lakach, polach, przeskakiwać przez
powalone drzewka lub pławić się w jeziorze. Jednak zanim to nastąpi, konieczne jest
zdobyć wiele umiejętności i nigdy nie przeceniać własnych sil ani umiejętności
naszego kopytnego przyjaciela. Warto jest traktować go jako przedłużenie własnych nóg
i odpowiednio się o niego troszczyć. A wtedy tereny będą przyjemnością dla obojga.
Co należy zrobić, aby
nauczyć się jeździć? Przede wszystkim trzeba chcieć, nie można się do tego
zmuszać. Jeżeli kogoś paraliżuje strach na sama myśl o pogłaskaniu tego
"wielkiego zwierzęcia" to nie ma co gramolić mu się na grzbiet. Jazda konna
nie jest trudna i można nauczyć się jej w każdym wieku, jednak aby się powiodło,
należy wybrać odpowiedni klub i odpowiedzialnego instruktora. Niestety, wraz ze wzrostem
amatorów jeździectwa, narodziło się wiele maleńkich klubików o wątpliwym
profesjonalizmie, którego dowodzi obsadzanie zarozumiałych czternastolatek w roli
instruktora. Takich klubów lepiej jest unikać, podobnie jak tych największych i
najbardziej znanych. Poza prestiżem, nie maja one nic do zaoferowania "niedzielnym
jeźdźcom", nastawione są na jazdę sportową a rekreacja jest tylko dodatkowym
źródłem dochodu, prowadzi ja się, mówiąc delikatnie, bez większego zaangażowania,
na koniach które maja za sobą karierę sportowa i, co za tym idzie, skrzywiona
psychikę. Najlepszy więc będzie klub średniej wielkości, w którym znajduje się od
kilku do kilkunastu koni, a nad wszystkim czuwa uprawniony instruktor PZJ. Dobry klub
najłatwiej nam będzie znaleźć radząc się znajomego, który już jeździ- będziemy
mieli pewność ze jest to miejsce sprawdzone. Wystarczy tam pojechać lub zadzwonić i
umówić się na pierwsze zajęcia. Na pierwsza lekcje nie musimy kupować całego
rynsztunku- wystarcza przylegające spodnie z miękkiego materiału (paniom polecam getry
a panom dresy) i buty za kostkę, których nie będzie żal nam zabrudzić. Niezbędny
będzie tez toczek- pełni funkcje "kasku" ,będzie chronił głowę w trakcie
ewentualnego upadku. Wygląda jak czarny kapelusik i powinien znajdować się na
wyposażeniu klubu. Oczywiście, ze względów higienicznych, najlepiej jest mięć swój
własny. Przed skorzystaniem z tych klubowych powinniśmy sprawdzić czy nie jest
pęknięty i czy ma odpowiedni rozmiar oraz pasek pod brodę. Toczek nie może być za
luźny ani przyciasny a pasek powinien przylegać do brody a nie zwisać nonszalancko- od
tego zależy nasze bezpieczeństwo. I nie ma co marzyć, ze będziemy w tym dobrze
wyglądać. Kolejnym (kuszącym) elementem ekwipunku jest palcat, czyli bacik. Może go
zastąpić zwykła gałązka, najważniejsze jest to czy umiemy się nim posługiwać.
Niedoświadczeni jeźdźcy zwykli są uważać go jako jedyna formę
"negocjacji" z koniem, co okazuje się dużym błędem. Najważniejsze to
nauczyć się korzystać z takich pomocy jak: dosiad, łydka i głos. Instruktor może
oprowadzić nas wokół ujeżdżalni parę razy, żebyśmy mogli oswoić się z koniem, a
następnie stanie na środku tak, aby "przymocowany" do lżony koń poruszał
się wokół niego. Będziemy zmuszeni wykonać serie z pozoru bezsensownych i
niepoważnych ćwiczeń, takich jak machanie rękoma, skręty tułowia czy schylanie się
do strzemion, a wszystko po to, żebyśmy mogli się rozluźnić i troszkę poćwiczyć
równowagę. Dowiemy się tez jak prawidłowo należy trzymać wodze i siedzieć na koniu-
plecy prosto, pięta w dol. i palce do konia. Bardzo ważne, pod względem naszego
bezpieczeństwa, jest to aby właściwie ułożyć nogę w strzemieniu. Początkujący
maja zgubna tendencje wsuwania stopy aż do oporu, tymczasem powinniśmy na nim opierać
same palce. Dzięki temu możemy mięć pewność, ze kiedy koń podskoczy, noga nie
wpadnie nam do środka strzemienia i się nie zaklinuje uniemożliwiając nam zeskoczenie
z konia, kiedy zajdzie taka potrzeba. Żeby koń ruszył, musimy "dąć mu
łydkę", czyli ścisnąć go mocno nogami. Nie wolno robić tego z zamachu- to nie
western, koń jest zwierzęciem wrażliwym i nie wolno go kopać. Oczywiście, istnieje
duże prawdopodobieństwo, ze koń nie posłucha rozkazu i wtedy można go
"zachęcić" palcatem. Klepniecie powinno być delikatne i wycelowane w koński
zad czyli...pupę. Pierwsza lekcja powinna trwać 15- 30 min i pomoże nam podjąć
decyzje, czy mamy ochotę na następne. Jeżeli tak, to nie pozostaje nic innego, jak
umówić się na kolejna jazdę. Powinniśmy przyjść na nią pol. godziny wcześniej,
aby moc się zapoznać z tajnikami czyszczenia i siodłania. Choć na oko koń może
wydawać się zupełnie czysty, należy go wyszczotkować przed każdym osiodłaniem aby z
jego sierści usunąć niewidoczny piasek, mogący spowodować obtarcia. Wyposażeni w
szczotkę, kopystkę i zgrzebło (gumowe) ruszamy do boksu lub stanowiska naszego
wierzchowca. Najpierw najlepiej jest zawołać do niego po imieniu i poklepać
przyjacielsko po szyi. Nie wolno jest zbliżać się do konia, od strony jego zadu, bo
łatwo jest wtedy dostać kopytem. Na początku czyścimy cale ciało konia zgrzebłem,
wykonując koliste ruchy, a następnie szczątka- 2 razy z włosem i raz pod włos. Na
zakończenie oczyszczamy kopyta kopystka i nasz rumak jest gotowy do osiodłania. Jeżeli
chodzi o kolejność zakładania ogłowią i siodła, to najlepiej jest najpierw
założyć ogłowie. Jeżeli koń stoi uwiązany to zdejmujemy mu kantar z głowy i
zapinamy go na szyi, co powstrzyma konika przed ewentualna ucieczka. Następnie
przerzucamy mu wodze przez szyje i przekładając prawa rękę pod łbem (stoimy
oczywiście z lewej strony) chwytamy go za pysk. Prawa ręka zakładamy ogłowię. Jeżeli
koń jest oswojony z ta czynnością, nie powinien się buntować i dobrowolnie wziąć
wędzidło do pyska. Jeżeli jednak będzie uparcie zaciskał szczękę, to należy
włożyć mu rękę do pyska i połaskotać za zębami. Zapinamy podgardle- ale nie za
ciasno powinno się dąć włożyć miedzy nie a konia 3 palce. Nachrapnik natomiast
powinien być zapięty w taki sposób, żeby przylegał do pyska. Upewniwszy się, ze
wodze nie zwisają luźno (koń mógłby je wtedy nadepnąć i zerwać) możemy
przystąpić do zakładania siodła. Najpierw zarzucamy popręg na siedzisko, bo gdyby
zwisał luźno, poobijał by końskie boki. Z tego samego względu podciągamy strzemiona
na puśliskach. Teraz możemy już założyć siodło. Robimy to powoli ale zdecydowanie.
Przedni łęk umieszczamy na kłębie i zsuwamy kilka centymetrów do tylu. Potem zapinamy
popręg (na razie nie za mocno), zdejmujemy wodze z szyi i możemy wyprowadzić konika z
boksu. Prowadzimy konia trzymając wodze prawa ręka pod pyskiem, a lewa ich końcówkę.
Wchodzimy razem na ujeżdżalnie, ponownie zarzucamy konikowi wodze na szyje, zakładamy i
zapinamy toczek, opuszczamy strzemiona w dol. i możemy wsiadać. Będąc już na górze,
powinniśmy dociągnąć popręg i wyregulować strzemiona. Te czynności wykonujemy,
mając obie nogi luzem (trzymając jedna nogę w strzemieniu mamy poczucie
bezpieczeństwa, lecz zupełnie nie słusznie). Aby odpowiednio dopasować długość
strzemion, należy ustawić je tak, aby ich podstawa dotykała kostki naszej
wyciągniętej nogi. Tym sposobem jesteśmy już gotowi na następna lekcje, podczas
której zostaniemy wprowadzeni w tajniki skręcania. Żeby nakłonić konia do skrętu
należy w odpowiednim kierunku przenieść wodze (nie jedna rękę, ale obie!!!).
Poćwiczymy te manewry przez kilka minut jeżdżąc stepem po ujeżdżalni w najrozmaitsze
kierunki, po czym przyjdzie pora na cos trudniejszego, czyli kłus. Jest to chód, podczas
którego czujemy ze koń wykonuje "podrzuty". Cały problem polega na tym, żeby
umieć się do nich dostosować, gdyż w przeciwnym razie będzie nas wyrzucało z
siodła, a jest to wątpliwa przyjemność. Musimy wiec nauczyć się anglezować. Polega
to na tym, ze równocześnie kiedy koń nas podbijamy unosimy pupę do gory i opuszczamy
ja kiedy grzbiet "opada". Najczęstszym błędem przy anglezowaniu jest
wychodzenie w gore przekładając ciężar na strzemiona. Prawidłowo, opieramy się na
kolanach, dociskając je do siodła. |
|