Pucheroki
Disce puer latinae! - ucz się
chłopcze Łaciny!
Takie słowa przed laty słyszeli
żacy krakowscy którym nauka języka Ovidiusza i Cycerona słabo wchodziła
do głowy. W tym akurat wypadku, brak zdolności językowych nie stanowił
okoliczności łagodzących. Umiejętność posługiwania się Łaciną była
podstawą funkcjonowania na urzędach kościelnych i świeckich niemal do
XIX w. Łacinę należało znać i już. Kiedy czytamy dokumenty miejskie z
XVII czy z XVIII wieku to ze zdumieniem stwierdzamy, że teksty stanowią
przedziwną mieszankę słów polskich i łacińskich. Nic dziwnego, że we
współczesnym języku polskim spotykamy tak wiele łacinnizmów
jak np. powszechnie używane słowa takie jak:
honor, patriotyzm, maszyna czy tablica.
Wśród pojęć o charakterze
specjalistycznym lub naukowym słów takich spotykamy jeszcze więcej:
nacjonalizm, koniunkcja, wariacja, pasja, amant itd. Z języka łacińskiego
wzięła się też nazwa dawnej tradycji, dziś żywej jedynie na wsi
podkrakowskiej. Nazwa Pucheroki pochodzi od słowa
puer co oznacza chłopca. W tym
wypadku chodzi o chłopców, którzy pobierali nauki na krakowskiej
Akademii. Życie codzienne żaków w Krakowie do łatwych nie należało.
Obowiązywała bardzo ścisła dyscyplina, warunki mieszkania w bursach były
surowe, wręcz spartańskie, nauka trwała od świtu do zmierzchu. Trudności
te, dla ludzi średniowiecza, przyzwyczajonych do niewygód, zimna i głodu,
nie stanowiły przeszkody największej. Dla wielu przeszkodę taką stanowiły
wysokie koszta nauki. Jeżeli rodzina nie była nazbyt bogata, lub nie udało
się znaleźć dobrodzieja, który zgodził się finansować naukę syna (córki
niestety drogę do wykształcenia miały w dawnych czasach zamkniętą),
studia na akademii były niezwykle trudne, wymagające często wielu
wyrzeczeń. Nic też dziwnego, że ubodzy żacy radzili sobie z trudem,
uciekając się często do chodzenia po prośbie. Widok żaka chodzącego od
drzwi do drzwi z cynowym garnuszkiem lub glinianą miską nie dziwił
nikogo. Litościwe gospodynie o miękkim matczynym sercu często wspomagały
chłopaków miską polewki, łyżką gotowanego grochu lub kawałkiem kołacza.
O ile żebry były w zasadzie zakazane, o tyle chodzenie studentów po prośbie
stało się wręcz ich prawnym przywilejem. Na bazie tego zrodziła się
tradycja, którą po raz pierwszy spotykamy w źródłach w XVI w. Otóż w
okolicy świąt Wielkiej Nocy, kiedy to jak wiadomo stoły
mieszczan uginały się od dobrego jedzenia, żacy wzmagali swą aktywność.
Gromadzili się w grupy, przebierali się dziwacznie i wędrowali do kościołów
gdzie recytując przygotowane wcześniej wierszyki i składając świąteczne
życzenia oczekiwali na datki. Z czasem tradycja ta związała się z jednym
tylko dniem - z kwietną niedzielą, czyli niedzielą palmową. W XVII w.
Wacław Potocki napisał dwuwiersz poświęcony temu obyczajowi:
Żaków z oratyką na pueri
modą (...)
bakałarze wiodą
Oratyka to oczywiście
aluzja do wygłaszanych wierszyków, a obecność w tym poetyckim opisie
bakałarzy świadczy o tym, że kadra uniwersytecka w jakimś sensie
patronowała temu przedsięwzięciu. W 1591 r. powstała nawet książka, w
której zawarto praktyczną antologię sowizdrzalskich wierszyków wygłaszanych
przy tej okazji. Celem wypraw Pucheroków nie były
tylko krakowskie kościoły. W swych wyprawach zapuszczali się oni do wsi
podkrakowskich (Zielonki, Bibice, Bodzów, Pychowice, Kostrze, Modlnica,
Trojanowice). Stanowili tam swego rodzaju atrakcję dla mieszkańców,
korzystając też na tym, że odwoływali się do ofiarności tych, których
na codzień nie prosili o wsparcie. W XVIII obyczaj stał się zbyt
sowizdrzalski. Szczególnie krytycznie odnosili się do niego księża, których
raził rubaszny, często ocierający się o wulgaryzmy i sprośności,
repertuar żakowski. W 1780 r. wydano zarządzenie, mocą którego
zabroniono chodzenia na puchery. Możemy
się też domyślać, że młodzi, pełni wigoru chłopcy, wypuszczeni na
zieleniejące łąki z ciemnych burs i sal wykładowych, dawali upust swej
radości płatając rozmaite psikusy i figlując z wiejskimi dziewczętami.
A co do samych wierszyków zacytujmy jeden z nich:
A jo pucherocek wylozem na pniocek
Z pniocka do dołecka zabiłem robocka
A z tego robocka mlyko i owiecka
Owiecki zbłądziły mnie tu zaprosiły
W ten sposób Pucherocy przenieśli
się poza Kraków. W XIX w. obyczaj ten kwitł na podkrakowskiej wsi
przy czym rolę żaków przejęli na siebie wiejscy chłopcy. Wykształcił
się też wtedy „obowiązujący” strój pucheroka:
wysoka czapka zwinięta w trąbkę,
wykonana ze słomy, potem częściej z tektury, często ozdabiana wstążeczkami
lub pasemkami bibuły, baranie kożuszki przepasane słomianymi
warkoczami. Twarz umazana sadzą szczególnie w okolicy gdzie za kilka
lat ma wyrosnąć broda i wąsy. Koniecznym atrybutem jest też koszyk,
podobny do tych na święcone
tylko większych rozmiarów i laska
ozdobiona bibułkami. Strój taki można oglądać dzisiaj w
Muzeum Etnograficznym w Krakowie. Można
go też oglądnąć w naturze, w niedzielę palmową, lecz już tylko w
kilku wsiach. Praktycznie tylko w Zielonkach i Bibicach zwyczaj ten jest
kultywowany z pełną dbałością o szczegóły. Pucherocy
ruszają tam z oratyką,
od wczesnego ranka wędrując od
wsi do wsi, zbierając po drodze datki w naturze, w głównej mierze
jaja - często już w formie pisanek. Ten ginący obyczaj wspierają
dzisiaj gminne ośrodki kultury urządzając konkursy na najpiękniejsze
stroje pucheroków. Być może
w przyszłości patronat nad tą tradycją winien objąć Uniwersytet
Jagielloński? Jak by na to nie patrzeć jest to bowiem tradycja
uniwersytecka.
|