Życie pustelnicze jest najstarszą formą wyłącznej przynależności do Boga. Zwane jest monastycyzmem. Trudno dokładnie ustalić, kiedy się narodziło. Z Ewangelii wiemy, że św. Jan Chrzciciel mieszkał na pustyni praktykując ascezę. Sam Jezus często oddalał się w miejsca samotne i modlił się. Podobnie czynili to, w Starym Testamencie, Mojżesz i Eliasz. Podstawowe zasady monastycyzmu wykształciły się w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, kiedy to żyli tzw. Ojcowie Kościoła i budowali pierwsze wspólnoty mnichów. Gromadziły one ludzi żyjących modlitwą, kontemplacją i ascezą. Zarysowały się wtedy dwa nurty monastycyzmu: nurt pustelniczy, którego pierwowzorem był św. Antoni Pustelnik i nurt wspólnotowy św. Pachomiusza.
Dlaczego ludzie odchodzili na pustynię? Ponieważ wybierali życie w odosobnieniu i ascezie, aby naśladować Chrystusa. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa naśladowanie Chrystusa oznaczało, w zasadzie, męczeństwo za wiarę. Uwierzyć i przyjąć chrzest znaczyło tyle samo, co wydać na samego siebie wyrok śmierci i żyć świadomością, że w każdej chwili może przyjść męczeństwo.
Chrześcijanie byli wówczas grupą niewielką, ale elitarną. Nie było tam miejsca na połowiczność, dwuznaczność, letniość. Przyjęcie chrztu było krokiem wymagającym wielkiego radykalizmu i ten radykalizm był obecny w całym życiu ówczesnych chrześcijan. Niejednokrotnie bywało, że osoba świeżo nawrócona, nie zdążywszy nawet przygotować się do chrztu, już ginęła śmiercią męczeńską. Pisarze chrześcijańscy mogli wtedy śmiało pisać, że "chrześcijanie żyją na świecie, ale nie są ze świata". Radykalizm życia był posunięty tak daleko, że dopuszczano tylko raz w życiu możliwość pokuty, gdyż było czymś oczywistym, że chrześcijanin raczej umrze niż ciężko zgrzeszy. Jeśli ktoś zgrzeszył ciężko po raz drugi, mógł jedynie do końca życia pokutować, ale nie otrzymywał rozgrzeszenia.
Orygenes, wielki pisarz aleksandryjski z przełomu II i III w., jeszcze z ery męczenników, wysunął koncepcję "białego męczeństwa". W dziele zatytułowanym: "Zachęta do męczeństwa" mówił, że wyrzeczenie się świata jest najlepszym przygotowaniem do oddania swego życia Chrystusowi. Asceta, to taka osoba, która wyrzeka się świata, żyje w ukryciu i dąży do doskonałości w cnocie. Ona także jest męczennikiem. Ta idea szybko przyjęła się i wkrótce, obok zamęczonych za wiarę, pustelnicy stanowili widomy znak chrześcijaństwa.
Kiedy w 313 r. Edykt Mediolański cesarza Konstantyna zniósł prześladowania, chrześcijaństwo mogło się swobodnie rozwijać. Szybko też stało się ono w ówczesnym świecie religią dominującą. Wręcz w dobrym guście było stać się chrześcijaninem. Wielu przyjmowało chrzest, gdyż pomagało to w robieniu kariery urzędniczej czy wojskowej, także z pobudek towarzyskich czy politycznych. Wraz z szybko rosnącą liczbą chrześcijan, szybko spadała "jakość" ich życia. Antidotum na tę sytuację stał się ruch pustelników - Ojców Pustyni. W odejściu na pustynię można było się dopatrzyć pewnej formy tęsknoty za męczeństwem. Pierwsze wieki doskonale rozumiały, że naśladowanie Chrystusa w całej pełni, to naśladowanie Go w Jego męce. Ci, którzy chcieli przyjąć całą głębię Ewangelii zaczęli uciekać ze swoich środowisk, gdzie wśród chrześcijan, z nazwy, żyło się duchem świata, a nie Ewangelii. Uciekając na pustynię mogli podjąć duchową walkę, co oznaczało białe męczeństwo zmagań z pokusami. Robili to w przekonaniu, że Kościół uratują ludzie pustyni.
Życie monastyczne zaczęło rozwijać się najpierw na Wschodzie: w Azji Mniejszej i Egipcie, wypracowując bogate tradycje życia wewnętrznego. Duchowość ta przeniknęła z czasem na Zachód stwarzając na tych terenach życie zakonne, które pozostanie zaczynem odnowy Kościoła.
Życie pustelnicze nie było pojmowane na Wschodzie jedynie jako odrębny stan, właściwy jednej kategorii chrześcijan, ale jako punkt odniesienia dla wszystkich ochrzczonych. Stanowiło ono zawsze samo serce Kościoła. Toteż jest bardzo wskazane, aby katolicy dużo częściej sięgali po duchowe bogactwa Ojców wschodnich, które wznoszą człowieka całkowicie ku kontemplacji rzeczy Bożych.
Życie Słowem Bożym i liturgią.
Życie pustelnicze objawia w sposób szczególny chrześcijaństwo, które jest osadzone między dwoma biegunami: Słowem Bożym i Eucharystią (liturgią).
Właśnie Słowo Boże jest punktem wyjścia dla chrześcijanina: Słowo, które woła, które wzywa, które stawia pytania. Kiedy Słowo dociera do człowieka, rodzi się posłuszeństwo, to znaczy takie słuchanie, które zmienia życie. Każdego więc dnia mnich karmi się chlebem Słowa. Pozbawiony go jest jakby umarły i nie ma już nic do przekazania braciom, ponieważ Słowo jest Chrystusem, do którego każdy chrześcijanin, zgodnie ze swoim powołaniem, ma się upodabniać.
Głoszenie Słowa musi być zakorzenione w specyfice czasu i kultury, a równocześnie otwarte na włączenie się w powszechność obecną w dziejach Kościoła. Człowiek przynależy do historii. Tradycja jest przejawem poczucia ciągłości i prowadzi ku eschatologii. a Wyrasta ona z wiary chrześcijan wszystkich wieków i broni Kościół przed przyswajaniem sobie jedynie zmiennych opinii. Jednocześnie podlega też uaktualnieniu w czasie. Czas należy do Boga. Rozwój człowieka dokonuje się w czasie i w Kościele, który jest bogaty w różne formy tradycji. Zawsze jednak będzie to rozwój w cierpieniu.
Tradycja i oczekiwanie nakładają się na siebie, stąd liturgia jest pamiątką zbawienia, ale równocześnie przyzywaniem powrotu Pana. Tradycja uczy wierności temu, co zrodziło Kościół, (przekaz Apostołów, Męczenników, Świętych), a oczekiwanie eschatologiczne wzywa go do stawania się tym, czym jeszcze nie jest w pełni. Dlatego każde pokolenie staje wobec konieczności szukania nowych dróg wierności, przezwyciężając pesymizm i kierując siebie ku nadziei Bożej. W dziejach ludzkości Duch rozsiał już wiele dzieł, które kolejne pokolenia kontynuują i doprowadzają do zwieńczenia. Dzieje się to za pośrednictwem liturgii, która sama w sobie będąc jedynie zbiorem znaków, przenika wszelką materię swoją zbawczą mocą. W ten sposób uczestnicy liturgii dysponują mocą udzieloną im przez Chrystusa i przekazując ją dalej przyczyniają się do odnowy i budowy tego świata. Istotą rzeczy staje się odkrycie natury daru poszczególnych rzeczy stworzonych przez Boga, a zniekształconych przez grzech. Liturgia przywraca więc wszelkiemu stworzeniu możliwość posługiwania się nim zgodnie z zamysłem Stwórcy. Natomiast ludzkie ciało ukazuje swą wewnętrzną naturę świątyni Ducha.
Człowiek musi formować siebie, aby móc kontemplować Chrystusa oraz stopniowo dochodzić do Chrystusowej pełni. Wierzący, przemieniony przez obecność Chrystusa, uczy się odrywać od tego, co zewnętrzne, od zamętu zmysłów, od wszystkiego, co odbiera człowiekowi ową lekkość, otwierającą go na działanie Ducha.
Człowiek jedna się z Chrystusem przez nieustanny proces nawrócenia:
przez skruchę serca będącą świadomością własnego grzechu i oddalenia od Pana;
odrzucając wszelką dwulicowość i dwuznaczność
przez milczenie oraz poszukiwanie i przyjęcie wewnętrznego spokoju.
Trzeba jednak liczyć się z pewnym niebezpieczeństwem. Otóż, człowiek pracując nad sobą i stając się coraz bardziej powściągliwym, rzeczowym, coraz bardziej przejrzystym dla samego siebie, może popaść w pychę dochodząc do przekonania, że wszystko jest owocem jego ascetycznych wysiłków. Dlatego rozeznanie duchowe musi być połączone z nieustannym oczyszczaniem się, co uczyni nas pokornymi i łagodnymi oraz uświadomi nam, że pojmujemy jedynie jakąś cząstkę tej prawdy, która nasyca człowieka, a jest wyłącznie darem Chrystusa.
Drogi chrześcijanina nie wyznacza jedynie wysiłek osobisty, ale utrzymuje on łączność z ojcem duchownym, któremu powierza się z synowską ufnością, w przekonaniu, że w nim objawia się dobrotliwe, ale wymagające ojcostwo Boga. Pozwala to na niezwykłą elastyczność rozwoju człowieka: dzięki ojcu duchownemu droga każdego człowieka odznacza się bardzo indywidualnym tempem, rytmem i sposobami poszukiwania Boga. Nie chodzi tu o rezygnację z własnej wolności i poddanie się kierownictwu innych, lecz o wykorzystanie znajomości serca przez osobę doświadczoną i będącą w stanie udzielić pomocy w poszukiwaniu drogi do prawdy z łagodnością i stanowczością. Nasz świat bardzo potrzebuje ojców!
Człowiek, który wchodzi w głębię życia duchowego poprzez stopniowe odrywanie się od tego, co w świecie utrudnia mu jedność z Bogiem, odnajduje świat na nowo jako odbicie piękna Stwórcy i miłości Odkupiciela. Jest to także droga wewnętrznego otwarcia się na miłość bliźniego. Człowiek duchowy jest zawsze człowiekiem komunii. Miłość ta objawia się przede wszystkim w służbie współbraciom, jak również w służbie wspólnocie kościelnej.
Tajemnica miłości, którą Bóg obdarowuje człowieka, pozostaje jednak ciągle zakryta i przesłonięta milczeniem. Jedynie poprzez stopniowe oczyszczanie ducha człowiek będzie mógł spotkać Boga.
Im bardziej człowiek wzrasta w znajomości Boga, tym bardziej pojmuje Go jako tajemnicę niedostępną, nieuchwytną w swej istocie. Chrześcijanie zwracają się do Boga jako do Ojca, Syna i Ducha Świętego, żywych Osób, dyskretnie obecnych. Chrześcijanin jest jednak świadom, że można nawiązać kontakt z tą rzeczywistością jedynie przyjmując postawę adoracyjnego milczenia. Do tego milczenia dochodzi się raczej za pośrednictwem modlitewnego przyswajania sobie Pisma i liturgii, aniżeli poprzez systematyczną medytację.
Musimy wyznać, że wszyscy potrzebujemy tego milczenia przenikniętego obecnością adorowanego Boga:
potrzebuje go teologia, aby mogła w pełni rozwinąć swój charakter mądrościowy i duchowy;
potrzebuje go modlitwa, aby nasze zgromadzenia umiały uczynić miejsce dla obecności Boga unikając wychwalania samych siebie;
potrzebuje go nauczanie (posługa animatora), aby uniknąć złudzenia, że wielomówstwo może pozwolić doświadczyć Boga;
potrzebuje go ludzki wysiłek, aby zrezygnować z pracy nad sobą bez miłości i przebaczenia sobie i bliźniemu;
potrzebuje go wreszcie dzisiejszy, ogłuszony hałasem człowiek, który często nie umie milczeć, gdyż boi się spotkać samego siebie, odsłonić się, doświadczyć pustki, która stawia go wobec pytania o sens tego, co robi.
Wszyscy muszą nauczyć się milczenia, które pozwoli Bogu mówić kiedy i jak zechce, a nam rozumieć Jego Słowo.