Fakty. Magazyn gospodarczy.
Strona główna
O magazynie
Redakcja
Reklama
Prenumerata
Archiwum
Partnerzy
About Fakty
Wydawnictwo Maxmedia
Najnowsze numery
Kontakt

Z tarczą albo na tarczy

60 tysięcy nowych miejsc pracy i inwestycje warte 1,6 miliarda dolarów. Tyle dostaniemy od Amerykanów w zamian za ewentualne postawienie w naszym kraju tarczy antyrakietowej. A to znaczy, że staniemy się potencjalnym celem ataków na Europę
Michał Baranowski
Kilkanaście kilometrów za Leżajskiem w stronę Rzeszowa trzeba skręcić z głównej drogi na podrzędna: po prostu asfalt składający się z samych łatanych dziur. Samochód wyje i skowyczy nawet przy prędkości 30 km/h. Nie tylko auto może stracić zawieszenie, ale i spychacz gąsienice... Wkrótce w tych okolicach może się pojawić ich bardzo dużo. To właśnie tu prawdopodobnie powstanie amerykańska baza z rakietami, część tzw. tarczy antyrakietowej.

TARCZA GLOBALNA

- Przemawia za tym infrastruktura, czyli lotnisko w Rzeszowie, sieć kolejowa i drogowa, budowa geologiczna czy wreszcie stosunkowo małe skupienie ludności - mówi płk Marian Kurzyp, były naczelny architekt Wojska Polskiego, który wybudował wiele baz dla Układu Warszawskiego. - Nie zapadła jeszcze ostateczna decyzja. Baza miałaby bronić Europy przed atakiem rakietowym - mówi rzecznik Ministerstwa Obrony USA Joe Carpenter. Informację tę potwierdza pośrednio premier Kazimierz Marcinkiewicz. Wypowiada się jednak na ten temat bardzo lakonicznie: - Nie o wszystkich rzeczach trzeba opowiadać publicznie, niektóre wystarczy robić. I milknie gwałtownie. Nieoficjalnie wiadomo, że amerykańscy oficerowie, wspólnie z naszymi, zjeździli Polskę wzdłuż i wszerz, szukając odpowiedniego terenu.
Pentagon przeznaczył na wyszukanie odpowiedniego miejsca 50 mln dolarów. - Nie ma decyzji, ale czekamy na oficjalne zapytanie ze strony amerykańskiej o możliwość powstania takiego obiektu. Teraz ruch należy do nich - twierdzi w rozmowie telefonicznej rzecznik ministra obrony narodowej Piotr Paszkowski.
Baza antyrakietowa, nazwana malowniczo na cześć reaganowskiego pomysłu Synem Gwiezdnych Wojen (Son of Star Wars), byłaby pierwszym obiektem tego typu, który powstanie poza terytorium Stanów Zjednoczonych i jedynym w Europie. Przy tworzeniu tarczy współpracują: Wielka Brytania, Niemcy, Włochy, Holandia, Norwegia, Hiszpania, Izrael, Japonia i Korea Południowa. Porozumienie o współpracy podpisała Australia. W planach rządu USA europejska część amerykańskiej tarczy antyrakietowej, która być może znajdzie się w Polsce, ma składać się z wyrzutni dla maksimum dziesięciu rakiet. - W Europie przewiduje się stosunkowo małą bazę-wyrzutnię dla niewielkiej liczby rakiet przechwytujących, które będą umieszczone w podziemnych silosach, tak jak na Alasce i w Kalifornii - twierdzi rzecznik agencji ds. rakiet Dick Lerner. Baza w Polsce byłaby kopią tej, która powstała w Stanach.

BOMBY, MINY, KARABINY

Jak będzie wyglądać baza? Można to sobie wyobrazić na podstawie tego, jak wygląda jej amerykański wzorzec. Nieliczni polscy wojskowi, którzy bazę widzieli, opisują ją z detalami. Jej teren opasany jest trzymetrową siatką zwieńczoną drutem kolczastym, ciągnącą się kilometrami. Na niej kamery termowizyjne rozmieszczone co kilkanaście metrów. Wokół zaorane pasy ziemi, na których widoczny jest ślad każdego naruszenia zakazanej strefy. Kilka centymetrów pod murawą czujniki ruchu. Wszędzie tabliczki z zakazem fotografowania i napisem: "Teren wojskowy. Wstęp wzbroniony". Strażnicy spacerujący z psami obserwują przez lornetki każdy pojazd zbliżający się prostą jak linijka, szeroką asfaltową drogą. Kilka kilometrów dalej kolejna strefa ochronna. W sumie jest takich aż pięć. Do każdej kolejnej obowiązują różnokolorowe przepustki. Wszystkie są z chipami, na których zapisane są dane właściciela i jego odciski palców.
Wokół nowego piętrowego budynku, w którym stacjonują sami mundurowi, na maszcie łopocze amerykańska flaga. Duży plac apelowy, otoczony koszarami, parkingiem, kantyną, stołówką. W niej obowiązkowo maszyna do robienia lodów. Jak w każdej amerykańskiej bazie. Z tego miejsca już tylko pięć kilometrów do strefy zero. Tam, 30 metrów pod ziemią, bije serce systemu. Kilkanaście rakiet mających za zadanie zestrzelić nadlatujące głowice balistyczne z "państw zbójeckich", takich jak Irak czy Korea Północna. Do podziemnego silosu ma prawo wejść jedynie kilka osób. Drzwi, które ważą około 10 ton, zamontowane są na specjalnie skonstruowanych hydraulicznych podnośnikach. O dziwo, otwierają się prawie bezszelestnie. W środku słychać jedynie szum klimatyzatorów i dźwięki komputerowej klawiatury.

CO NA TO WIEŚ?

W Opaleniskach, wokół których mógłby powstać obiekt, miejscowa ludność podchodzi do projektu bez entuzjazmu, bo nie za bardzo w niego wierzy. - Lepiej nie zapeszać. Jak Amerykanie tu przyjadą, wszyscy będziemy bogaci - śmieje się trzech miejscowych okupujących schodki byłego sklepu GS. Rozluźnieni, popijają miejscowe tanie wino. Nie mają pracy od kilku lat, od kiedy padł miejscowy zakład ślusarski, produkujący elementy dla zakładów lotniczych w Rzeszowie. Na terenie województwa podkarpackiego stopa bezrobocia wynosi 18,8 proc. Baza, która miałaby powstać, zajmowałaby powierzchnię około 100 km kw., czyli mniej więcej tyle, ile zajmuje Lublin lub Olsztyn. Sama baza z silosami oczywiście znajdowałaby się na dużo mniejszym obszarze, reszta to teren ochronny na wypadek awarii rakiet lub innych nieprzewidzianych zdarzeń.
- Najpierw to trzeba pomyśleć, kto im tę ziemię sprzeda - zastanawia się sprzedawczyni w piekarni. - Tu ludzie są przywiązani do ojcowizny, no chyba że Amerykanie zapłacą jak za złoto - dodaje. Trudno też ocenić, ile będzie kosztowała ziemia. Ceny w okolicach Rzeszowa wahają się w granicach kilku tysięcy za metr. Przy 100 km kw. pojawi się problem własności. Nie ma tam obszaru o takiej powierzchni należącego do Skarbu Państwa. Trzeba będzie się dogadywać z poszczególnymi właścicielami i gminami. Możliwe jest, że rząd zdecyduje się nawet na przymusowe wywłaszczenie, bo ustawa tego nie zabrania - mówi Jerzy Dobrowolski z warszawskiej firmy Cushman, zajmującej się nieruchomościami. - Amerykanie nie będą właścicielami terenu, na którym stanie baza. Załatwi się to najprawdopodobniej na drodze wzajemnych umów rządowych - mówi rzecznik ministra obrony narodowej. Samym pomysłem są zachwycone władze samorządowe. - Pieniądze do kasy gminy wpłyną szerokim strumieniem nie tylko z tytułu podatków gruntowych - mówi Stanisław Pytel, sekretarz gminy Grodzisko Dolne - Uruchomienie takiej bazy spowoduje napływ inwestorów. Powstanie miasto i wokół niego mnóstwo biznesów.

BOEING POD LEŻAJSKIEM

Amerykanie wyznaczyli już wykonawcę obiektu, firmę Boeing. To ona będzie zawierała umowy i podpisywała kontrakty z ewentualnymi podwykonawcami.
Nie bez kozery firma otworzyła w zeszłym roku swoje przedstawicielstwo w Warszawie. - Prowadzimy rozmowy z Boeingiem na temat możliwości współpracy. Wszystkie jednak objęte są klauzulą poufności - mówi Sławomir Kułakowski, przewodniczący Polskiej Izby Producentów na Rzecz Obronności Kraju. Wiadomo jednak, że szanse na współpracę mają głównie krajowe firmy produkujące systemy radiolokacyjne i elektroniczne, takie jak Przemysłowy Instytut Telekomunikacji, który już dwa lata temu podjął rozmowy z Boeingiem. - Ile z 1,6 mld dolarów przeznaczonych na budowę bazy będą w stanie uszczknąć krajowe firmy, będzie zależało od twardych negocjacji z Amerykanami i lobbingu politycznego - twierdzi Kułakowski. Według szacunków będzie to przynajmniej połowa całej sumy. Ponoć nieoficjalne negocjacje już się rozpoczęły. - Zgodnie z naszym harmonogramem system tarczy antyrakietowej powinien być gotowy do 2010 roku - mówi pułkownik Edgar Howard z Amerykańskiej Agencji Rakietowej. A to oznacza, że ewentualne prace nad budową obiektu w Polsce muszą się rozpocząć w tym roku. Polskie firmy już na etapie wyszukiwania lokalizacji są w stanie zarobić spore pieniądze. - Chodzi tu o próbne odwierty, próbki wody i wreszcie przygotowanie odpowiednich map - mówi pułkownik Kurzyp. Pod Rzeszowem są jednak i inni zwolennicy budowy bazy. Ręce zacierają rolnicy i właściciele masarni. Na samo pytanie o przedsięwzięcie pojawia się szeroki uśmiech na twarzy Aleksandra Wysockiego, miejscowego piekarza. - Musiałbym rozbudować firmę, brać kredyt, ale to interes życia... - mówi z rozmarzeniem. W euforię popada też Jarosław Jaworski, jedyny w okolicy hodowca drobiu: - Amerykanie kochają jajka. Niech tylko tysiąc osób zje po dwa na śniadanie, to będę chodził w złotych butach. A jeszcze zacząłbym hodować indyki na to ich Święto Dziękczynienia. Podobnego zdania są właściciele lokalnych zakładów mleczarskich i mięsnych. - Nie produkujemy co prawda w tej chwili hamburgerów, ale paróweczki do tych ich hot dogów to dostaliby pierwsza klasa, i to z prawdziwej polskiej świni, a nie z tych karmionych chemią - mówi Piotr Zagłoba. Wokół bazy powstałaby cała infrastruktura. Znalazłyby się tam obiekty mieszkalne, hotel, internaty, koszary, własna sieć zasilania, wodociągów, oczyszczalnia czy transport. Konieczna byłaby budowa nowych linii energetycznych, sieci łączności, bocznic kolejowych i dróg wiodących do lotniska w Rzeszowie. Według pobieżnych analiz pracę przy budowie i po jej ukończeniu znalazłoby około 60 tys. ludzi: budowlańców, techników, ekspertów od elektroniki i innych pracowników cywilnych.

BOJĄ SIĘ ATOMU

Eksperci od bezpieczeństwa zastanawiają się jednak, czy taka budowa nie narazi nas na atak ze strony "państw bandyckich", takich jak Irak czy Korea Północna. Bo rakiety mają chronić właśnie przed atakiem z tej części świata. - Jak tu ma być atom, to ja w życiu się nie zgodzę. Przenigdy - mówi przestraszona właścicielka straganu z warzywami w Opaleniskach. Wtóruje jej rolnik z niedalekiego Rzuchowa, Andrzej Wałbrzyski: - A w życiu, zrobią coś w ziemi, a potem nie zbiorę niczego z pola, bo będzie zatrute. Pełen obaw jest były minister obrony narodowej Bronisław Komorowski: - Trzeba się głęboko zastanowić, gdzie takie strącone rakiety miałyby spadać. Bo jeśli na naszym terytorium, to to nie jest najlepszy pomysł. Pytany telefonicznie o ten problem John Carpenter z Amerykańskiej Agencji Rakietowej najpierw długo milczy, a potem mówi: - Taka baza już istnieje u nas w Kalifornii. Można mówić dużo na temat naszego narodowego poczucia humoru, ale nie jesteśmy takimi szaleńcami, żeby budować obiekt, na który mogłyby spadać strącone pociski. Sama idea systemu polega właśnie na tym, że obiekty wystrzelone setki, czy nawet tysiące kilometrów od bazy, są tam likwidowane.
To teoria. Praktyka jest w tej chwili inna. Agencja Obrony Rakietowej planuje przeprowadzić pierwszy od ponad trzech lat test z przechwyceniem pocisku. Test był przesuwany i odwoływany od 2002 roku już sześć razy. We wcześniejszych testach rakiety były wstanie przechwycić pięć z ośmiu celów. - System nie jest jeszcze gotowy i kompletny, dlatego trudno przewidzieć póki co, na ile będzie sprawny - mówi Andrzej Kiński z "Nowej Techniki Wojskowej". Dodaje również: - Obawy, że może coś nam spaść na głowę, nie są pozbawione podstaw. Państwa takie jak Korea Północna mają przestarzałe pociski z ładunkiem nuklearnym. Nie są one precyzyjne. Nie można wykluczyć, iż w takim wypadku zestrzelenie pocisku nawet setki kilometrów od bazy spowoduje, że dotrą do nas śmiertelne substancje.

PRZEDMURZE EUROPY

- Budowa bazy nie spowoduje, że będziemy się mogli czuć bezpiecznie. Prędzej możemy się stać celem. Ale jest też jeszcze jedna istotna rzecz. Staniemy się naprawdę bliskim sojusznikiem Amerykanów. A to jest ważne - uważa były rektor Akademii Obrony Narodowej gen. Bolesław Balcerowicz. W Opaleniskach myślą podobnie. - Bać się to zawsze trzeba. Tyle, że za komuny też było czego. Tu za każdym krzakiem siedział polski albo sowiecki żołnierz. Pachniało wojną na okrągło. Ale i interes się kręcił. Zawsze można było z wojskiem pohandlować. A to benzynę kupić, która była na kartki, a to moro, które przydawało się w polu czy też sowiecką świńską suszonkę, która była w konserwie - mówi jeden z policjantów z miejscowego posterunku, który jednak wzbrania się przed podaniem nazwiska. Lecz głosów sceptycznych nie brakuje. Do gminy codziennie ktoś dzwoni, strasząc, że Opalenice staną się polskim pośmiewiskiem. Bo jak będą Amerykanie, to i Murzyni, a po czasie Murzyniątka. A gmina musi ludzi przekonywać, że to nieistotne w dobie braku perspektyw i bezrobocia. Za to nasi południowi sąsiedzi, Czesi, robią wszystko, żeby u nich taka baza powstała.



Zobacz również:
Magazyn Fakty Nr 3 (21) maj / czerwiec 2006
Branża Rynek zbrojeniowy
Fakty o gospodarce
Energetyka
Górnictwo
Hutnictwo
Nafta i gaz
Infrastruktura drogowa
Logistyka
Kolejnictwo
Rynek zbrojeniowy
Jakość
Ekologia
Przemysł spożywczy
Przydatne adresy
Ministerstwa
Izby gospodarcze
Ambasady




(C) Copyright 2003 by FAKTY Projekt i wykonanie VEGA Internet Studio