Kilkanaście kilometrów za Leżajskiem w stronę Rzeszowa trzeba skręcić z głównej
drogi na podrzędna: po prostu asfalt składający się z samych łatanych dziur. Samochód
wyje i skowyczy nawet przy prędkości 30 km/h. Nie tylko auto może stracić zawieszenie,
ale i spychacz gąsienice... Wkrótce w tych okolicach może się pojawić ich bardzo
dużo. To właśnie tu prawdopodobnie powstanie amerykańska baza z rakietami, część
tzw. tarczy antyrakietowej.
TARCZA GLOBALNA
- Przemawia za tym infrastruktura, czyli lotnisko w Rzeszowie, sieć kolejowa
i drogowa, budowa geologiczna czy wreszcie stosunkowo małe skupienie ludności
- mówi płk Marian Kurzyp, były naczelny architekt Wojska Polskiego, który wybudował
wiele baz dla Układu Warszawskiego. - Nie zapadła jeszcze ostateczna decyzja.
Baza miałaby bronić Europy przed atakiem rakietowym - mówi rzecznik Ministerstwa
Obrony USA Joe Carpenter. Informację tę potwierdza pośrednio premier Kazimierz
Marcinkiewicz. Wypowiada się jednak na ten temat bardzo lakonicznie: - Nie o
wszystkich rzeczach trzeba opowiadać publicznie, niektóre wystarczy robić. I
milknie gwałtownie. Nieoficjalnie wiadomo, że amerykańscy oficerowie, wspólnie
z naszymi, zjeździli Polskę wzdłuż i wszerz, szukając odpowiedniego terenu.
Pentagon przeznaczył na wyszukanie odpowiedniego miejsca 50 mln dolarów. - Nie
ma decyzji, ale czekamy na oficjalne zapytanie ze strony amerykańskiej o możliwość
powstania takiego obiektu. Teraz ruch należy do nich - twierdzi w rozmowie telefonicznej
rzecznik ministra obrony narodowej Piotr Paszkowski.
Baza antyrakietowa, nazwana malowniczo na cześć reaganowskiego pomysłu Synem
Gwiezdnych Wojen (Son of Star Wars), byłaby pierwszym obiektem tego typu, który
powstanie poza terytorium Stanów Zjednoczonych i jedynym w Europie. Przy tworzeniu
tarczy współpracują: Wielka Brytania, Niemcy, Włochy, Holandia, Norwegia, Hiszpania,
Izrael, Japonia i Korea Południowa. Porozumienie o współpracy podpisała Australia.
W planach rządu USA europejska część amerykańskiej tarczy antyrakietowej, która
być może znajdzie się w Polsce, ma składać się z wyrzutni dla maksimum dziesięciu
rakiet. - W Europie przewiduje się stosunkowo małą bazę-wyrzutnię dla niewielkiej
liczby rakiet przechwytujących, które będą umieszczone w podziemnych silosach,
tak jak na Alasce i w Kalifornii - twierdzi rzecznik agencji ds. rakiet Dick
Lerner. Baza w Polsce byłaby kopią tej, która powstała w Stanach.
BOMBY, MINY, KARABINY
Jak będzie wyglądać baza? Można to sobie wyobrazić na podstawie tego, jak wygląda
jej amerykański wzorzec. Nieliczni polscy wojskowi, którzy bazę widzieli, opisują
ją z detalami. Jej teren opasany jest trzymetrową siatką zwieńczoną drutem kolczastym,
ciągnącą się kilometrami. Na niej kamery termowizyjne rozmieszczone co kilkanaście
metrów. Wokół zaorane pasy ziemi, na których widoczny jest ślad każdego naruszenia
zakazanej strefy. Kilka centymetrów pod murawą czujniki ruchu. Wszędzie tabliczki
z zakazem fotografowania i napisem: "Teren wojskowy. Wstęp wzbroniony".
Strażnicy spacerujący z psami obserwują przez lornetki każdy pojazd zbliżający
się prostą jak linijka, szeroką asfaltową drogą. Kilka kilometrów dalej kolejna
strefa ochronna. W sumie jest takich aż pięć. Do każdej kolejnej obowiązują
różnokolorowe przepustki. Wszystkie są z chipami, na których zapisane są dane
właściciela i jego odciski palców.
Wokół nowego piętrowego budynku, w którym stacjonują sami mundurowi, na maszcie
łopocze amerykańska flaga. Duży plac apelowy, otoczony koszarami, parkingiem,
kantyną, stołówką. W niej obowiązkowo maszyna do robienia lodów. Jak w każdej
amerykańskiej bazie. Z tego miejsca już tylko pięć kilometrów do strefy zero.
Tam, 30 metrów pod ziemią, bije serce systemu. Kilkanaście rakiet mających za
zadanie zestrzelić nadlatujące głowice balistyczne z "państw zbójeckich",
takich jak Irak czy Korea Północna. Do podziemnego silosu ma prawo wejść jedynie
kilka osób. Drzwi, które ważą około 10 ton, zamontowane są na specjalnie skonstruowanych
hydraulicznych podnośnikach. O dziwo, otwierają się prawie bezszelestnie. W
środku słychać jedynie szum klimatyzatorów i dźwięki komputerowej klawiatury.
CO NA TO WIEŚ?
W Opaleniskach, wokół których mógłby powstać obiekt, miejscowa ludność podchodzi
do projektu bez entuzjazmu, bo nie za bardzo w niego wierzy. - Lepiej nie zapeszać.
Jak Amerykanie tu przyjadą, wszyscy będziemy bogaci - śmieje się trzech miejscowych
okupujących schodki byłego sklepu GS. Rozluźnieni, popijają miejscowe tanie
wino. Nie mają pracy od kilku lat, od kiedy padł miejscowy zakład ślusarski,
produkujący elementy dla zakładów lotniczych w Rzeszowie. Na terenie województwa
podkarpackiego stopa bezrobocia wynosi 18,8 proc. Baza, która miałaby powstać,
zajmowałaby powierzchnię około 100 km kw., czyli mniej więcej tyle, ile zajmuje
Lublin lub Olsztyn. Sama baza z silosami oczywiście znajdowałaby się na dużo
mniejszym obszarze, reszta to teren ochronny na wypadek awarii rakiet lub innych
nieprzewidzianych zdarzeń.
- Najpierw to trzeba pomyśleć, kto im tę ziemię sprzeda - zastanawia się sprzedawczyni
w piekarni. - Tu ludzie są przywiązani do ojcowizny, no chyba że Amerykanie
zapłacą jak za złoto - dodaje. Trudno też ocenić, ile będzie kosztowała ziemia.
Ceny w okolicach Rzeszowa wahają się w granicach kilku tysięcy za metr. Przy
100 km kw. pojawi się problem własności. Nie ma tam obszaru o takiej powierzchni
należącego do Skarbu Państwa. Trzeba będzie się dogadywać z poszczególnymi właścicielami
i gminami. Możliwe jest, że rząd zdecyduje się nawet na przymusowe wywłaszczenie,
bo ustawa tego nie zabrania - mówi Jerzy Dobrowolski z warszawskiej firmy Cushman,
zajmującej się nieruchomościami. - Amerykanie nie będą właścicielami terenu,
na którym stanie baza. Załatwi się to najprawdopodobniej na drodze wzajemnych
umów rządowych - mówi rzecznik ministra obrony narodowej. Samym pomysłem są
zachwycone władze samorządowe. - Pieniądze do kasy gminy wpłyną szerokim strumieniem
nie tylko z tytułu podatków gruntowych - mówi Stanisław Pytel, sekretarz gminy
Grodzisko Dolne - Uruchomienie takiej bazy spowoduje napływ inwestorów. Powstanie
miasto i wokół niego mnóstwo biznesów.
BOEING POD LEŻAJSKIEM
Amerykanie wyznaczyli już wykonawcę obiektu, firmę Boeing. To ona będzie zawierała
umowy i podpisywała kontrakty z ewentualnymi podwykonawcami.
Nie bez kozery firma otworzyła w zeszłym roku swoje przedstawicielstwo w Warszawie.
- Prowadzimy rozmowy z Boeingiem na temat możliwości współpracy. Wszystkie jednak
objęte są klauzulą poufności - mówi Sławomir Kułakowski, przewodniczący Polskiej
Izby Producentów na Rzecz Obronności Kraju. Wiadomo jednak, że szanse na współpracę
mają głównie krajowe firmy produkujące systemy radiolokacyjne i elektroniczne,
takie jak Przemysłowy Instytut Telekomunikacji, który już dwa lata temu podjął
rozmowy z Boeingiem. - Ile z 1,6 mld dolarów przeznaczonych na budowę bazy będą
w stanie uszczknąć krajowe firmy, będzie zależało od twardych negocjacji z Amerykanami
i lobbingu politycznego - twierdzi Kułakowski. Według szacunków będzie to przynajmniej
połowa całej sumy. Ponoć nieoficjalne negocjacje już się rozpoczęły. - Zgodnie
z naszym harmonogramem system tarczy antyrakietowej powinien być gotowy do 2010
roku - mówi pułkownik Edgar Howard z Amerykańskiej Agencji Rakietowej. A to
oznacza, że ewentualne prace nad budową obiektu w Polsce muszą się rozpocząć
w tym roku. Polskie firmy już na etapie wyszukiwania lokalizacji są w stanie
zarobić spore pieniądze. - Chodzi tu o próbne odwierty, próbki wody i wreszcie
przygotowanie odpowiednich map - mówi pułkownik Kurzyp. Pod Rzeszowem są jednak
i inni zwolennicy budowy bazy. Ręce zacierają rolnicy i właściciele masarni.
Na samo pytanie o przedsięwzięcie pojawia się szeroki uśmiech na twarzy Aleksandra
Wysockiego, miejscowego piekarza. - Musiałbym rozbudować firmę, brać kredyt,
ale to interes życia... - mówi z rozmarzeniem. W euforię popada też Jarosław
Jaworski, jedyny w okolicy hodowca drobiu: - Amerykanie kochają jajka. Niech
tylko tysiąc osób zje po dwa na śniadanie, to będę chodził w złotych butach.
A jeszcze zacząłbym hodować indyki na to ich Święto Dziękczynienia. Podobnego
zdania są właściciele lokalnych zakładów mleczarskich i mięsnych. - Nie produkujemy
co prawda w tej chwili hamburgerów, ale paróweczki do tych ich hot dogów to
dostaliby pierwsza klasa, i to z prawdziwej polskiej świni, a nie z tych karmionych
chemią - mówi Piotr Zagłoba. Wokół bazy powstałaby cała infrastruktura. Znalazłyby
się tam obiekty mieszkalne, hotel, internaty, koszary, własna sieć zasilania,
wodociągów, oczyszczalnia czy transport. Konieczna byłaby budowa nowych linii
energetycznych, sieci łączności, bocznic kolejowych i dróg wiodących do lotniska
w Rzeszowie. Według pobieżnych analiz pracę przy budowie i po jej ukończeniu
znalazłoby około 60 tys. ludzi: budowlańców, techników, ekspertów od elektroniki
i innych pracowników cywilnych.
BOJĄ SIĘ ATOMU
Eksperci od bezpieczeństwa zastanawiają się jednak, czy taka budowa nie narazi
nas na atak ze strony "państw bandyckich", takich jak Irak czy Korea
Północna. Bo rakiety mają chronić właśnie przed atakiem z tej części świata.
- Jak tu ma być atom, to ja w życiu się nie zgodzę. Przenigdy - mówi przestraszona
właścicielka straganu z warzywami w Opaleniskach. Wtóruje jej rolnik z niedalekiego
Rzuchowa, Andrzej Wałbrzyski: - A w życiu, zrobią coś w ziemi, a potem nie zbiorę
niczego z pola, bo będzie zatrute. Pełen obaw jest były minister obrony narodowej
Bronisław Komorowski: - Trzeba się głęboko zastanowić, gdzie takie strącone
rakiety miałyby spadać. Bo jeśli na naszym terytorium, to to nie jest najlepszy
pomysł. Pytany telefonicznie o ten problem John Carpenter z Amerykańskiej Agencji
Rakietowej najpierw długo milczy, a potem mówi: - Taka baza już istnieje u nas
w Kalifornii. Można mówić dużo na temat naszego narodowego poczucia humoru,
ale nie jesteśmy takimi szaleńcami, żeby budować obiekt, na który mogłyby spadać
strącone pociski. Sama idea systemu polega właśnie na tym, że obiekty wystrzelone
setki, czy nawet tysiące kilometrów od bazy, są tam likwidowane.
To teoria. Praktyka jest w tej chwili inna. Agencja Obrony Rakietowej planuje
przeprowadzić pierwszy od ponad trzech lat test z przechwyceniem pocisku. Test
był przesuwany i odwoływany od 2002 roku już sześć razy. We wcześniejszych testach
rakiety były wstanie przechwycić pięć z ośmiu celów. - System nie jest jeszcze
gotowy i kompletny, dlatego trudno przewidzieć póki co, na ile będzie sprawny
- mówi Andrzej Kiński z "Nowej Techniki Wojskowej". Dodaje również:
- Obawy, że może coś nam spaść na głowę, nie są pozbawione podstaw. Państwa
takie jak Korea Północna mają przestarzałe pociski z ładunkiem nuklearnym. Nie
są one precyzyjne. Nie można wykluczyć, iż w takim wypadku zestrzelenie pocisku
nawet setki kilometrów od bazy spowoduje, że dotrą do nas śmiertelne substancje.
PRZEDMURZE EUROPY
- Budowa bazy nie spowoduje, że będziemy się mogli czuć bezpiecznie. Prędzej
możemy się stać celem. Ale jest też jeszcze jedna istotna rzecz. Staniemy się
naprawdę bliskim sojusznikiem Amerykanów. A to jest ważne - uważa były rektor
Akademii Obrony Narodowej gen. Bolesław Balcerowicz. W Opaleniskach myślą podobnie.
- Bać się to zawsze trzeba. Tyle, że za komuny też było czego. Tu za każdym
krzakiem siedział polski albo sowiecki żołnierz. Pachniało wojną na okrągło.
Ale i interes się kręcił. Zawsze można było z wojskiem pohandlować. A to benzynę
kupić, która była na kartki, a to moro, które przydawało się w polu czy też
sowiecką świńską suszonkę, która była w konserwie - mówi jeden z policjantów
z miejscowego posterunku, który jednak wzbrania się przed podaniem nazwiska.
Lecz głosów sceptycznych nie brakuje. Do gminy codziennie ktoś dzwoni, strasząc,
że Opalenice staną się polskim pośmiewiskiem. Bo jak będą Amerykanie, to i Murzyni,
a po czasie Murzyniątka. A gmina musi ludzi przekonywać, że to nieistotne w
dobie braku perspektyw i bezrobocia. Za to nasi południowi sąsiedzi, Czesi,
robią wszystko, żeby u nich taka baza powstała.
|