O dziennikarskim rachunku sumienia

Komentarz do tekstu Ludomira Gąssowskiego zatytułowanego „Powrót Cenzora” w siedemnastym i osiemnastym numerze wydawanej w Sztokholmie Nowej Gazety Polskiej.

Semantycznym nonsensem jest używanie przezwiska "cenzor" w stosunku do kogoś, kto zachował się i postąpił jak "antycenzor".

Na wstępie wypada mi wyjaśnić, że na wieść o ukazaniu się powyższego tekstu w tegorocznym 17 i 18 numerze NGP, zwróciłem się do redaktora tej sztokholmskiej gazetki Tadeusza Nowakowskiego z zapytaniem o warunki udzielenia na jej łamach mojej na ów tekst odpowiedzi. Tadeusz Nowakowski zaoferował mi następujące warunki – tu cytuję:

Zgodnie z przyjętymi zasadami na artykuł (dotyczący swojej osoby) każdy ma prawo odpowiedzieć. A autor artykułu może na tę odpowiedź również zareagować. I na tym zazwyczaj kończy się polemika, bo nie można jej prowadzić w nieskończoność.

Na moje wyjaśnienie:

To, że akurat Pan stosuje tak niesprawiedliwą zasadę, nie oznacza że jest ona zgodna z ogólnie przyjętymi regułami prowadzenia polemik czy debat. Dobrym przykładem są debaty publiczne, w których – jak Panu zapewne wiadomo – każda ze stron ma prawo zabrać głos tę samą ilość razy. Polemika wcale nie musi trwać w nieskończoność. Można bowiem uzgodnić, że każda ze stron zabierze głos tyle samo razy – np. 2, 3, lub 5. Jest to rozwiązanie proste i uczciwe

– otrzymałem kategoryczne pouczenie:

Prosze zrobić co Pan chce, zwyczaj jest jednak taki, że na artykuł może być odpowiedź, a później jest replika.

Na tak zaskakujące dictum przypomniała mi się treść instrukcji cenzorskiej nr 125 z działu XII w Książce Zapisów i Zaleceń Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk w Warszawie, którą w 1977 roku opublikowałem wraz z innymi dokumentami tego urzędu w Czarnej Księdze Cenzury PRL. Oto treść tej instrukcji:

125. W "Życiu Warszawy" z dnia 15.I.76 r. ukazał się felieton Wł. Sokorskiego p.t. "Dyskusja, czy ferowanie wyroków", ostro polemizujący z ocenami krytyków na temat literatury polskiej, wyrażonymi w dyskusji redakcyjnej, którą opublikowano w "Literaturze" nr 2/76. Odpowiedzią na tę polemikę był felieton J. Putramenta p.t. „Kuciapów” zamieszczony w 4-tym numerze tygodnika „Literatura”.

Nie należy dopuszczać do przedruków i omówień felietonu "Kuciapów".

Ostatnim materiałem zamykającym polemiczne starcia będzie odpowiedź na felieton J. Putramenta, która ukaże się w najbliższym czasie na łamach „Życia Warszawy”.

Treść niniejszego zalecenia przeznaczona jest wyłącznie do wiadomości cenzorów (29.I.1976 r.) (anul. 12.IV.76)

Postanowiłem, że odpowiem Cenzorowi Gąssowskiemu na łamach NGP. Okazało się jednak, że ofertę opublikowania mojej bezpośredniej odpowiedzi na atak Gąssowskiego redaktor NGP wycofał, uzasadniając zmianę stanowiska następująco:

„ [...] w takiej formie jak jest teraz raczej nie opublikuję. Pan swój długi artykuł formułuje jako osobisty atak na Gąssowskiego, nie odnosi się do opisywanych w artykule spraw. Nie jest więc to polemiką i odpowiedzią na artykuł Gąssowskiego, a jedynie powatrzaniem przez Pana tego co Pan powtarza od dawna. Ja konsultowałem Pana tekst z paroma osobami i wszyscy byli zdania by nie publikować Pana odpowiedzi, gdyż w ten sposób daje się Panu forum na którym Pan po raz kolejny rzuca w lewo i prawo oskarżeniami, a ja nie jestem Nowym Dziennikiem ani Radiem Maryja.

Ale decyzji jeszcze nie podjąłem, jeśli zdecydował bym się na druk – to w formie skróconej, prześlę Panu najpierw do wglądu.[...] Pan w swojej odpowiedzi Gąssowskiemu nie jest merytoryczny [...] Gąssowski używa formy "cenzor" to głównie w formie tego, że to Pan chce nas wszystkich cenzurować – co nam wolno pisać a co nie wolno, – to co w Pana mniemaniu nie wolno – to wówczas jest paszkwil. [...] ja nie prowadzę z Panem wojny, ale poddaje krytyce Pana wypowiedzi. Pan nawet nie zechciał poczekać na moją ostateczną odpowiedź i propozycję - tylko będąc podejrzyliwy wobec wszystkich – od razu przystępuje do ataku. Niepotrzebnie, bo taką postawą zamyka Pan sam sobie możliwość jakiejkolwiek odpowiedzi. Ale to Pan zdecyduje”.

No i zdecydowałem. Widząc, że redaktor Nowakowski bezczelną kompilację od 32 lat rzucanych pod moim adresem pomówień i insynuacji – podpartych szyderstwami, epitetami i wyzwiskami – raczy nazywać... „krytyką” (sic!), swój zaś zamiar ocenzurowania mojego obronnego tekstu zaszczyca mianem... „propozycji” – wycofałem mój tekst natychmiast.

Co się zatem najogólniej tyczy paszkwilu Gąssowskiego, to warto zacząć od przypomnienia wymazywanego od 21 lat z pamięci społecznej faktu, że w środowisku dziennikarskim w czasach PRL funkcjonowała niewyobrażalna wręcz hipokryzja. Od wielu bowiem dziesięcioleci trwał w tym środowisku proces kolektywnego wypierania z sumień poczucia winy za autocenzurę. Poddawanie się autocenzurze oznaczało współodpowiedzialność za okłamywanie i indoktrynowanie polskiego narodu, stanowiąc równocześnie cenę płaconą za prawo wykonywania dziennikarskiego zawodu.

Winą za jej stosowanie obarczeni byli wszyscy bez wyjątku dziennikarze – w różnym oczywiście stopniu. Nikt bowiem w PRL nie mógł wykonywać zawodu dziennikarza, bez stosowania autocenzury. W niezbity i jednoznaczny sposób dowodzi tego lektura II-go tomu „Czarnej Księgi Cenzury PRL”... oczywiście nie bezmyślna takowa, lecz lektura analityczna, czyli po prostu inteligentna. To właśnie jest powodem, dla którego przez 21 lat trwania III RP nie było możliwe opublikowanie tej książki w Polsce. Zadbały o to postpeerelowskie elity i postkomunistyczne media.

Wielu byłych peerelowskich dziennikarzy nadal pracuje w mediach, zachowując wysoką pozycję zawodową i autorytet, ciesząc się zaufaniem swego środowiska. Szkolą oni młodych dziennikarzy, decydują o tym, kto w tym środowisku awansuje, kształtują poglądy i sympatie środowiskowe.

Po 21 latach od „okrągłego stołu” rolę tę wciąż jeszcze w polskich mediach pełnią takie postaci jak: Daniel Passent (TW „John”), Jerzy Urban, Janusz Rolicki, Monika Olejnik, Zygmunt Broniarek, Olga Lipińska, Janina Paradowska, Jacek Żakowski, Stefan Bratkowski, Marek Ostrowskii wielu jeszcze innych, choć niektórzy z nich zdążyli już w aureoli sławy i środowiskowego szacunku doczekać swych ostatnich dni.

W TVN rej wodzi Grzegorz Miecugow – syn peerelowskiej sławy dziennikarskiej Bruno Miecugowa. W "Rzeczpospolitej" podobną rolę dyskretnie pełni Krzysztof Gottesman – syn byłego redaktora naczelnego peerelowskiej "Kultury". Założycielami i współwłaścicielami oraz szefami TVN czy Polsatu są tacy byli peerelowscy dziennikarze i agenci bezpieki jak: Jan Bohdan Wejhert, Zygmunt Solorz (TW „Zegarek”) czy Milan Subotić (TW „Milan”). Właściciel i założyciel Radia Zet – nieżyjący już Andrzej Woyciechowski wraz ze współzałożycielem tego radia Januszem Weissem – to wieloletni, zasłużeni dla komunistycznego systemu dziennikarze.

Inną rolę, choć już nie w mediach, pełnili i pełnią tacy postpeerelowscy dziennikarze i redaktorzy jak: Krzysztof Kozłowski, Tadeusz Mazowiecki, Jerzy Turowicz, ks. Adam Boniecki. Nie może być przypadkiem, że przytłaczająca większość reprezentantów (jeśli nie wszyscy z nich) tego środowiska udzielała aktywnego poparcia postkomunistycznym elitom władzy III RP, wysługując się im tak samo, jak czynili to przed formalnym „upadkiem komuny”.

Wszyscy tu wymienieni reprezentanci tegoż środowiska są medialnymi agitatorami prawicowej Platformy Obywatelskiej lub lewicowej SLD, zarazem będąc zaprzysięgłymi wrogami Prawa i Sprawiedliwości. Skąd taka ścisła korelacja pomiędzy ich dziennikarską przeszłością w PRL a ich obecnymi politycznymi sympatiami i podejmowanymi przez nich wyborami? Dlaczego aż tak precyzyjna jest ta korelacja? Przywodzi mi to na myśl na myśl znane porzekadło: RĘKA RĘKĘ MYJE.

Jeśli chodzi o rolę w tym wszystkim Koraszewskiego (autora pierwszego Paszkwilu), to należy przypomnieć, że Koraszewski – po wspólnym wraz z jego szefem z BBC E.Smolarem powrocie do Polski w 1998 roku – zajmuje się nie tylko uprawą plantacji wiśni ale także, tu przytaczam za Wikipedią: „zajmuje się działalnością społecznikowską i prowadzi koło młodych dziennikarzy w lokalnym gimnazjum” (sic!). O tym, czego Koraszewski może tych młodych dziennikarzy uczyć niech zaświadczy sposób w jaki potraktował faceta, który przed 33 laty zdemaskował cenzurę PRL. Świadectwem jego etyki dziennikarskiej był właśnie ów przez niego zredagowany i rozpowszechniany w 1978 roku Paszkwil nr 1, którego kontynuacją jest opublikowany dziś w gazetce Tadeusza Nowakowskiego Paszkwil nr 2.

Nietrudno sobie zatem wyobrazić, jaki potężny ładunek dyspozycyjności wobec elit i układów postkomunistycznych (np. poprzez fałszowanie obrazu najnowszej historii) przekazali już oni i wciąż przekazują następnemu pokoleniu dziennikarzy, tych dziennikarzy, którzy kształtują wraz z nimi opinię publiczną, a wkrótce sami ją będą kształtować, decydując o tym kto po kolejnych „wyborach” sprawować będzie władzę państwową.

Do rangi szyderstwa historii urastają w tym kontekście niedawno zakończone (20.10.2010) uroczystości przyznania nagrody im. Andrzeja Woyciechowskiego – wspomnianego wcześniej założyciela a zarazem właściciela Radia Zet. Psychodeliczny triumf MATRIXA generowanego przez postkomunistyczne media mogą z kolei symbolizować dziękczynne słowa nagrodzonych dziennikarzy: „Cieszymy się ze względu na Andrzeja Woyciechowskiego, od którego uczyliśmy się prawdziwego dziennikarstwa”. Postpeerelowscy dziennikarze zaprzeczają jakoby poprzez media sprawowali władzę opiniotwórczą. Nie przeszkadza im to jednak uzasadniać przyznawanie tego rodzaju nagród następującymi słowami: „Nagroda imienia założyciela Radia Zet przyznawana jest od 2005 r. za najlepszy materiał dziennikarski, który wpłynął istotnie na świadomość Polaków”.

Będąc faktycznie najważniejszymi (w sensie merytorycznym) cenzorami w reżimowych i w wasalskich mediach – ludzie ci przez cały czas trwania PRL stosowali rodzaj „spychotechniki moralnej”. Ten zbiorowy rytuał przerzucania odpowiedzialności na „radców” z GUKPPiW przypominał przysłowiowy okrzyk: „łapać złodzieja!” – podobnie odwracając uwagę od prawdziwego sprawcy. W tej samej intencji zaczęli obrzucać mnie w 1977 roku – najpierw za plecami a w miarę upływu czasu coraz bardziej otwarcie – epitetem „cenzor”. Jak dzieci przezywające się w piaskownicy – powtarzają to do dziś.

A zatem szanowny panie Gąssowski – jeśli nie był pan CENZOREM (cenzurującym własne teksty), to jakimże cudem mogły się one ukazywać w reżimowej prasie (w „Głosie Młodzieży” lub w „Życiu Literackim”) – ha?

Jest to oczywiście pytanie retoryczne. Gąssowski był przecież samocenzurującym się peerelowskim dziennikarzem. Podobnie jak i wszyscy peerelowscy dziennikarze pozostał wierny tamtej CENZURZE i to właśnie stąd wzięła się nienawiść jego i całej reszty do mnie. Gąssowski przez całe życie dopuszczał się samogwałtu na swym sumieniu. W konsekwencji nie miał odwagi przyjąć do wiadomości faktu, że to nie on (oraz jemu podobni) lecz że ktoś całkiem inny ujawnił tajemnice CENZURY.

A bardzo – i to zapewne bardzo – chciałby, aby było odwrotnie. Coś znów musiało go zaniepokoić, skoro ogłasza dwuczęściowy tekst naszpikowany epitetami, teoriami spiskowymi i wyssanymi z palca bredniami, ponownie wylewając w nim bluzgi, którymi już przed 33 laty obrzucał mnie wspólnie ze swym cenzorskim kompanem Koraszewskim – byłym peerelowskim aparatczykiem i dziennikarzem. Nic to dla mnie nowego. Hipokrytów gryzie sumienie i nigdy już gryźć nie przestanie.

Paszkwil Cenzora Gąssowskiego zawiera obok fasadowych faktów mnóstwo pomówień, przekłamań, złośliwych epitetów i przekręceń nie tylko czyichś wypowiedzi ale nawet nazwisk (Maciarewicz zamiast Macierewicz lub Misiorny zamiast Misior. Antoni Macierewicz był jak wiadomo wraz z Piotrem Naimskim założycielem KOR-u). Jest tego tak dużo, że prostowanie każdego z tych kłamstw i przekłamań byłoby po trosze śmieszne a może i nudne. Nawet mające miejsce fakty i zdarzenia dobrał on sobie w taki sposób, aby powstał z nich produkt cenzorski, czyli PRAWDA SELEKTYWNA. Przykładowo odniosę się do kilku z nich.

Cenzor Gąssowski przeprowadza selekcję faktów i źródeł, wybierając z nich te tylko, które wspierają jego namolną tezę. Tak na przykład powołuje się na film Grzegorza Brauna „Wielka ucieczka cenzora”, przemilczając równocześnie drugi film tego reżysera, stanowiący naturalną kontynuację i uzupełnienie poprzedniego. Jest nim „Errata do biografii. Tomasz Strzyżewski i Czarna Księga Cenzury PRL”. Kto i jak doprowadził do tego, że prawda o peerelowskiej Cenzurze została przed opinią społeczną ukryta i zastąpiona kłamstwem o zarówno tamtej cenzurze, jak i o cenzurze dzisiejszej – postkomunistycznej, pokazuje ten właśnie film. Jego emisja w dniu 24 listopada 2009 roku w TVP1 wywołała znamienną reakcję prezesa Centrum Stosunków Międzynarodowych Eugeniusza Smolara, którego brat Aleksander Smolar jest prezesem Fundacji im. Stefana Batorego. Na list E. Smolara w sprawie emisji „Erraty” odpisał reżyser Grzegorz Braun następująco:

Szanowny Panie, najkrócej rzecz ujmując: nie przekonuje mnie Pan. O ile jeszcze dziesięć lat temu, pracując nad filmem „Wielka ucieczka cenzora”, rejestrowałem Pańskie wypowiedzi z pełnym zaufaniem, by nie rzec: życzliwą łatwowiernością – o tyle upływ czasu i Pańskie kolejne enuncjacje zdołały skutecznie nadwątlić moją wiarę w Pańską dobrą wolę i szczerość Pańskich intencji wobec Tomasza Strzyżewskiego. Jeszcze w 1999 roku żywiłem głębokie przeświadczenie o autentyczności Pańskich zasług dla sprawy wolności – ze szczególnym uwzględnieniem wolności słowa.

Dziś dopiero jestem w stanie ocenić, jak dziecinnie naiwne było moje rozeznanie celów politycznych, jakie przyświecały Panu i Pańskiemu środowisku w ostatnich dekadach PRL. Dodam, że bieg spraw publicznych, w które był Pan zaangażowany po 1990 roku (vide np. Pański aktywny udział w kampanii antylustracyjnej – m.in. apel w tej sprawie sygnowany przez Pana bodaj na wiosnę 2007 roku), ostatecznie rozwiał też moje mylne wyobrażenia o pojmowaniu i realizacji przez Pańską formację polityczną polskiej racji stanu.

Gwoli ścisłości: w chronologii wywiadu, jakiego był Pan łaskaw udzielić mi w dniu 6 listopada 2009 roku na potrzeby filmu „Errata do biografii – Tomasz Strzyżewski i Czarna księga cenzury”, pytanie o złożoną przez Pana Tomaszowi Strzyżewskiemu w 1981 roku ofertę anonimowego informowania o sytuacji w Konfederacji Polski Niepodległej zostało zadane zanim przytoczyłem fakt zarejestrowania Pana przez SB w charakterze kontaktu operacyjnego. Prowadząc wywiad starałem się bowiem zachowywać nie tylko formy towarzyskie, ale i czystość badawczą. Zatem Pańskie stwierdzenie:

"Byłem zszokowany Pańskimi wcześniejszymi insynuacjami co do rejestracji i stąd moje zaprzeczenie" – jest zwykłą projekcją ex post. A samo słowo „insynuacje” jest z Pańskiej strony tyleż nieelegancką, co nierzeczową próbą manipulacji faktami.

Sądzę, że najlepiej zrobi Pan ogłaszając swoje świadectwo drukiem. Stanowczo warto je jednak przedtem wydatnie poszerzyć. Proszę przy tym nie polegać bez reszty na opinii służących Panu konsultacją ekspertów – czy to nie ci sami, którzy już raz zapewniali, jak Pan wspominał, że „tam [w archiwum IPN – na temat Pańskiej osoby] nic nie ma”? Warto nie pomijać ich nazwisk i tytułów – opinii publicznej i światu nauki pomoże to lepiej rozeznać kompetencje i intencje owych „historyków”. Tymczasem polecam im za Pańskim pośrednictwem podstawową lekturę uzupełniającą: „Osobowe źródła informacji – zagadnienia metodologiczno-źródłoznawcze” (Kraków 2008) – można tam przeczytać chociażby (s. 23): „W Departamencie I MSW(wywiadzie cywilnym PRL) KO[kontakt operacyjny] oznaczał w pełni świadomego i dyspozycyjnego konfidenta – najwyższą kategorię współpracy przeznaczoną dla obywateli PRL”.

Rzetelne ujawnienie wiadomych Panu faktów byłoby czynem bez wielu precedensów – niewątpliwie o historycznym znaczeniu. Gdyby podjął Pan taką życiową decyzję, na co szczerze i usilnie Pana namawiam – i gdyby uznał Pan za właściwą formę „wywiadu-rzeki” – służę jako ew. słuchacz i kronikarz.

Zgodnie z wyrażoną przez Pana intencją, udostępniam niniejszą korespondencję badaczom – i Kolegom zaangażowanym w realizację filmu.

Z historycznego obowiązku,
Grzegorz Braun

Film „Errata do biografii. T. S. i Czarna księga Cenzury PRL” dostępny jest w internecie. Można go sobie obejrzeć na serwerze Youtube. Bardzo ładną muzycznie puentą tego filmu jest odtworzona w końcówce piosenka Budki Suflera o wymownym tytule „Nie taki znów wolny”. Polecam.

W paszkwilu cenzora G. czytam m.in. ze zdumieniem, jakoby Tomasz Strzyżewski twierdził (i to ponoć „często”), że „idąc do pracy w cenzurze nie wiedział, co to cenzura”. CENZOR Gąsowski wie bardzo dobrze, że to nieprawda. Wie oczywiście doskonale, że tak niedorzeczne słowa nie tylko nie mogły ale też nigdy z moich ust nie padły. Być może kierując się wrodzoną złośliwością a już z pewnością wymogami dezinformacyjnej strategii własnego środowiska wkłada mi w usta jakieś tego rodzaju bzdety. W rzeczywistości wiedziałem przed trafieniem do GUKPPiW czym jest CENZURA. Wiedziałem to w dodatku bez porównania lepiej od cenzora G. i wielokrotnie dawałem temu wyraz. Jedyną rzeczą, o której wtedy w kwestii cenzury nie wiedziałem był tylko i wyłącznie fakt istnienia tej instytucji, której nieznana mi wcześniej nazwa nie nawiązywała żadnym słowem do zjawiska zwanego CENZURĄ.

W PRL istniało sporo rozmaitych urzędów, których nazwy – o ile przeciętny człowiek w ogóle się z nimi zetknął lub o nich usłyszał – niewiele mu mówiły. Gdyby ktoś mnie wtedy a nawet i dziś zapytał, czym zajmuje się taki choćby dla przykładu NIK (Najwyższa Izba Kontroli) nic konkretnego nie mógłbym odpowiedzieć. A czy sam szanowny Cenzor G. – nie zaglądając uprzednio do wikipedii – potrafiłby to zrobić?

Wspominałem przy wielu okazjach, że po przyjęciu mnie na dwutygodniowy okres próbny do tego urzędu, nie spotkałem w nim ani jednej osoby, która piastowałaby stanowisko cenzora. Takich stanowisk po prostu tam nie było. Przyjęty zostałem na stanowisko „radcy” a nie – jak to bezczelnie insynuuje Cenzor G. – na stanowisko „cenzora”. Inni merytoryczni pracownicy tej firmy też piastowali stanowiska „radców” ewentualnie „starszych radców”, nie zaś żadnych „cenzorów”.

Wcześniej wyobrażałem sobie, że cenzura w komunistycznych oraz w wasalskich mediach rodziła się i działała samorzutnie, jako konsekwencja uświadomionej sobie przez zatrudnionych w nich dziennikarzy i redaktorów zależności od komunistycznego pracodawcy (podobnie zresztą jak w koncesjonowanych przez komunistyczny reżim mediach wasalskich). Okazało się później, że myliłem się tylko nieznacznie. Nie wiedziałem bowiem o istnieniu jednej tylko ale nie najważniejszej przecież części składowej całego systemu. Była nią jego instytucjonalna nadbudówka. Do tej instytucjonalnej nadbudówki peerelowskiej cenzury trafiłem w następstwie niezwykłego zbiegu okoliczności (przeciągającego się podczas obowiązujących za Gierka okresowych „blokad etatów”, desperującego mnie stanu bezrobocia, w które popadłem po nieudanych saxach w Szwecji), zbiegu okoliczności uwieńczonego przypadkowym – podczas wizyty złożonej rodzicom – natknięciem się na brata.

Decyzję podjąłem tuż przed upływem dwutygodniowego okresu próbnego, kiedy to wręczono mi do przeczytania „Księgę Zapisów i Zaleceń GUKPPiW” zawierającą instrukcje ściśle cenzorskie. Wcześniej (podczas pierwszych 10 dni) polecono mi przyglądać się pracy doświadczonego „radcy”, który czytał (kontrolował) krakowską prasę codzienną, a także abym zapoznał się z instrukcjami z zakresu ochrony tajemnicy gospodarczej, państwowej i wojskowej. Wspomniana przeze mnie Księga Zapisów i Zaleceń zamknięta była w kasie pancernej i korzystanie z niej obostrzone było specjalnymi rygorami. Wtedy to (a nie dopiero po 18 miesiącach) podjąłem decyzję, podpisując zgodnie z nią „umowę o pracę na czas nieokreślony”. Przystąpiłem następnie do pracy (obok poprawnie acz niegorliwie bynajmniej wypełnianych „obowiązków służbowych”) nad kompletowaniem zbioru dokumentów i nad przepisywaniem Księgi – przezwanej po latach (przez Leopolda Ungera) „biblią cenzorską”. Przepisywaniem zajmowałem się podczas nocnych dyżurów w Drukarni Narodowej, jako że tylko tam przebywałem sam, bez świadków. Gdybym do pracy w tym urzędzie poszedł ze świadomego wyboru, zacząłbym robić coś całkiem odmiennego – zostałbym w nim nie po to aby CENZURĘ demaskować, lecz po to aby podobnie do innych zatrudnionych tam „radców” robić w GUKPPiW aparatczykowską karierę. I jeszcze jedna uwaga: ani przez chwilę, podczas tego mojego 18 miesięcznego pobytu w krakowskiej delegaturze GUKPPiW nie czułem się cenzorem. To pogarda oraz wstręt do cenzury leżały u podstaw mojej decyzji.

O moim członkostwie w PZPR wspomina CENZOR Gąsowski triumfalnie – jak gdyby odkrywał coś, co dotychczas było zakryte. Tymczasem w przeciwieństwie do takich działaczy emigracyjnych jak on lub jego przyjaciel Andrzej Koraszewski, nie tylko tego wstydliwego faktu nie ukrywałem ale wyraźnie podkreślałem, że zapisanie się przeze mnie do zakładowej POP w Przedsiębiorstwie Remontowo-Montażowym Handlu Wewnętrznego w Krakowie było czynem zdecydowanie haniebnym, podyktowanym najniższymi pobudkami(żądzą odniesienia korzyści, jaką była zgoda dyrekcji na moje studia) i że tej plamy w życiorysie nigdy już nie zmyję. Nie wiem czy cenzor G. był w PZPR.

Wiem jednak, że cenzor G. usprawiedliwia członkostwo w PZPR swego kumpla Koraszewskiego, jako podyktowane szlachetnymi intencjami (sic!). Przypominam, że komentowany tu przeze mnie paszkwil cenzora G. jest kontynuacją oczerniającego mnie paszkwilu nr 1 napisanego przez A. Koraszewskiego już przed 32 laty. Koraszewski nie był zwykłym, szeregowym członkiem PZPR ale był przede wszystkim aparatczykiem, czyli etatowym pracownikiem aparatu partyjno-państwowego w komunistycznej PRL.

Nie ukrywałem też nigdy, że mój własny brat był początkującym (na najniższym szczeblu hierarchii) aparatczykiem, pracując w Wydziale Wyznań Miejskiej Rady Narodowej w Krakowie. Zresztą sam Cenzor G. cytuje mój wywiad, którego udzieliłem postpeerelowskiej dziennikarce Alinie Grabowskiej podczas mojej wizyty w RWE. Zwracam przy tym uwagę, że w konsekwencji mojego czynu brat został w 1977 roku wyrzucony zarówno z pracy w Wydziale Wyznań jak i z PZPR.

Tym samym honor mojej rodziny został uratowany. Ryszard Strzyżewski żyje dziś w bardzo opłakanym stanie zdrowia, do tego jeszcze w ubóstwie, podczas gdy ci wszyscy, którzy do końca PRL kontynuowali swą aparatczykowską karierę, żyją sobie dostatnio, otoczeni niejednokrotnie wysokim prestiżem społecznym, od czasu gdy po Okrągłym Stole „cudownie” przepoczwarzyli się w kapitalistów i miłośników demokracji (vide: casus Aleksandra Kwaśniewskiego – TW „Alek”). Warto przy okazji zauważyć, że funkcjonariuszami komunistycznej Władzy Czwartej byli nie tylko członkowie PZPR ale i ludzie bezpartyjni. Stopień upartyjnienia środowiska dziennikarskiego zbliżony był procentowo do stopnia upartyjnienia pracowników GUKPPiW. W zespole prasy krakowskiej delegatury pracowało np. dwóch bezpartyjnych radców: Bronisław Bobrowski – nota bene syn ofiary mordu katyńskiego oraz Teodor Klimczak. Obaj byli ludźmi głęboko wierzącymi – otwarcie chodzącymi do kościoła (Teodor Klimczak był wyznania augsbursko-kalwińskiego).

Na ironię losu zakrawać może fakt, że po z górą 32 latach trafiła do moich rąk publikacja książkowa, której jeden rozdział poświęcony został w całości młodszemu bratu A. Koraszewskiego Tadeuszowi Koraszewskiemu – tajnemu współpracownikowi SB, o pseudonimie "Alek". Okazuje się, że w tym samym czasie, gdy w 1977 roku Koraszewski snuł na mój temat zwariowane TEORIE SPISKOWE, rozsyłając redakcjom gazet paszkwil, w którym piętnował mnie m.in. jako agenta SB, gościł on u siebie w domu autentycznego agenta w osobie własnego brata. Wyjaśnia to powody mojego ogromnego wówczas zdziwienia faktem, że w 1977 roku mógł ów młodszy brat przyjechać sobie do niego („cudzoziemca” ) w odwiedziny (nie jedyny raz zresztą). Miałem nawet wątpliwą przyjemność podania mu ręki, gdy Koraszewski przedstawił mi go podczas przypadkowego spotkania na zabytkowym rynku uroczego skądinąd miasteczka Lund. Wyjaśniać może jedną jeszcze osobliwość. Była nią ówczesna twórczość publicystyczna pana A.K. w paryskiej „Kulturze” głównie, w której to wyraźnie unikał bezpośredniej krytyki władz PRL i bezpośredniego odnoszenia się do walki, którą w kraju opozycja z tą władzą toczyła.

W swym paszkwilu przezywa mnie CENZOR Gąsowski „towarzyszem cenzorem”, nie zwracając przy tym uwagi na fakt, że sam przecież był funkcjonariuszem władzy czwartej, gdy jako samocenzurujący się dziennikarz pracował w mediach PRL. Czy był równocześnie członkiem PZPR? – tego nie wiem. Cenzor G. zaprzecza, jakoby on sam się cenzurował, twierdząc że robili to za niego „cenzorzy” z GUKPPiW. Nie rozumie on najwidoczniej – lub też udaje, że nie rozumie – iż gdyby nawet tak było, choć być nie mogło z przyczyn wcześniej wymienionych, świadczyłoby to o nim jeszcze gorzej. Nie pomniejszyłoby to przecież w niczym jego moralnej odpowiedzialności za cenzurę, skoro autoryzowałby jej produkt własnym podpisem. W rzeczywistości wcale tak jednak nie było. Autocenzury takich jak on dziennikarzy dowodzi mianowicie – jak to już wspominałem – lektura II tomu „Czarnej Księgi Cenzury PRL”. To w tym właśnie celu przez 18 dłużących się miesięcy pracowałem w wybitnie trudnych i – co wypada chyba powiedzieć – niebezpiecznych warunkach nie tylko nad przepisywaniem Książki Zapisów i Zaleceń GUKPPiW, ale właśnie nad kompletowaniem tych oryginalnych dokumentów GUKPPiW, które stanowią zawartość tego drugiego tomu Czarnej Księgi.

W innym znów miejscu Cenzor Gąsowski porównuje, czy nawet stawia mnie na równi z Izaakiem Fleischfarbem (Józefem Światło) oprawcą peerelowskiej bezpieki, który swą bezpieczniacką karierę rozpoczynał stażem w sowieckim SMIERSZu. Jest to wyjątkowa niegodziwość, zważywszy na nieprzystawalność charakteru działalności służby bezpieczeństwa do działalności władzy czwartej w PRL, której funkcjonariuszem był zresztą sam Cenzor Gąsowski. Poza tym – a nawet przede wszystkim – podczas mojego 18 miesięcznego pobytu w GUKPPiW nie było jakiegoś wrednego okresu, który poprzedzałby rozpoczęcie przeze mnie pracy nad zdemaskowaniem cenzorskiej działalności tego urzędu. Rozpoczęcia przeze mnie pracy nad przepisywaniem i kompletowaniem dokumentów nie poprzedzała ani próba robienia kariery i korzystania z owych sarkastycznie wyliczonych przez Cenzora G. przywilejów, ani tym bardziej całe lata czy nawet dziesięciolecia pławienia się w rozkoszach aparatczykowskiego dostatku i korzystania z aparatczykowskich przywilejów, jak to niewątpliwie miało miejsce w przypadku Izaaka Fleischfarba czy nawet bohaterskiego skądinąd Ryszarda Kuklińskiego.

Z wyrwanych z kontekstu fragmentów rzeczywistości można oczywiście – wciskając je w kontekst inny – ułożyć dowolną historyjkę i dowolną bzdurę. Konstruowaniem takich właśnie PRAWD SELEKTYWNYCH zajmuje się każda cenzura i każdy cenzor. Cenzor Gąssowski, jako były samocenzurujący się peerelowski dziennikarz (w komunistycznym „Głosie Młodzieży” pracował na spółkę z późniejszym dyrektorem krakowskiej delegatury GUKPPiW Tadeuszem Leśniakiem) jest w tym bardzo dobrze wyspecjalizowany. Swego cenzorskiego odruchu nie potrafiłby opanować, nawet gdyby z jakiegoś powodu nagle tego zapragnął.

Czytam wreszcie, że "Tomasz Strzyżewski należy do ludzi niespełnionych". A cóż cenzor G. może wiedzieć o tym, co dla Strzyżewskiego jest spełnieniem życia? Ani mi on brat, ani swat – nie zna mnie w ogóle osobiście. Czy wyobraża on sobie, że dla introwertyka AMBICJA mogłaby być inspiracją w jego poczynaniach i dążeniach życiowych? Ambicja jest jak wiemy pragnieniem wywyższania się nad innych – czy to w sensie ekonomicznym, prestiżowo-statusowym czy też jakimkolwiek innym.


Tomasz Strzyżewski

Notki biograficzne moich trzech głównych „adwersarzy”:

Ludomir Garczyński-Gąssowski

Dziennikarz. Urodził się 12 maja 1939 roku w Warszawie. Ukończył Liceum OO Pijarów w Krakowie.Następnie studiował filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ukończył potem Studium Historii i Teorii Filmu przy Uniwersytecie Jagiellońskim i Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Jako dziennikarz i eseista zadebiutował w okresie „Praskiej Wiosny” w prasie polskiej ukazującej się w Czechosłowacji (1968-69). Publikuje w krakowskim miesięczniku „Głos Młodzieży” (pismo zlikwidowane w 1974 roku) i tygodniku „Życie Literackie”. We wrześniu 1971 roku przyjeżdża do Szwecji. W latach 1972-79 jest stałym współpracownikiem Radia Wolna Europa, w 1973 roku dostaje nominację na reportera RWE w Londynie. Od 1974 roku jest współzałożycielem i redaktorem naczelnym ukazującego się w Sztokholmie kwartalnika Polskiego Związku byłych Więźniów Politycznych w Szwecji „Jedność”, a od roku 1979 również magazynu-rocznika „Arka”. W 1975 roku z grupą przyjaciół zakłada niezależne wydawnictwo „Jedność” (noszące od 1983 roku nazwę „Arka-Jedność”). W swojej pracy publicystycznej zajmuje się głównie historią polityczną oraz analizą współczesnych wydarzeń politycznych w Polsce i Europie Wschodniej. Publikuje w londyńskim „Dzienniku i Tygodniu Polskim” oraz w ukazującej się w Warszawie „Res Publice” redagowanej przez Marcina Króla. Autor książki „Kariera Gierka i pucz generała” (Sztokholm 1986). Członek Związku Dziennikarzy Szwedzkich. Członek zarządu Rady Uchodźstwa Polskiego w Szwecji (1990-).

(źródło: „Polacy w Szwecji. Słownik biograficzny emigracji polskiej w Szwecji” 1992, opracowany przez Tadeusza Nowakowskiego wspólnie z Ludomirem Gąssowskim)

Tadeusz Nowakowski

Dziennikarz, prawnik, księgarz. Urodził się w 1956 roku w Bydgoszczy. W 1976 roku ukończył katolickie męskie Liceum Ogólnokształcące św. Augustyna w Warszawie. Studia na wydziela Prawa Kanonicznego Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie zakończone obroną pracy magisterskiej na temat „Polityki międzynarodowej Watykanu w świetle postanowień II Soboru Watykańskiego” w 1981 roku. W latach 1973-81 współpracuje z kilkoma redakcjami m.in. „Słowem Powszechnym”, tygodnikiem „WTK” i „Zorza” oraz bydgoskim „Dziennikiem Wieczornym”. Wlatach 1979-81 członek Stowarzyszenia PAX, kierownik Stołecznego Ośrodka Szkolenia Kadr (1979-80). Na emigracji od grudnia 1981 roku. Redaktor „Sztokholmskich Wiadomości Polskich” (1983-84). Pod pseudonimem Stanisław Sobolewski stały korespondent londyńskiego „Dziennika” i „Tygodnia Polskiego”, kanadyjskiego tygodnika „Czas” i australijskiego „Tygodnika Polskiego”. Publikacje mi.in. w paryskim misięczniku „Kontakt”, berlińskim „Poglądzie”, londyńskim „Pamiętniku Literackim”, szwedzkich gazetach „Östgöta Correspondentet” i „Norrköpings Tidningen”; audycje w Radio Wolna Europa i Głosie Ameryki. Od 1985 roku właściciel pierwszej w Skandynawii ksiągarni polskiej mieszczącej się w Sztokholmie. W 1987 roku uruchamia wydawnictwo książkowe „Polonica”. Członek Związku Księgarzy Szwedzkich. Członek organizacji emigracyjnych. Członek zarządu Rady Uchodźstwa Polskiego w Stwecji )1984-), członek zarządu Towarzystwa Przyjaciół Biblioteki Polskiej w Sztokholmie (1989-).

(źródło: „Polacy w Szwecji. Słownik biograficzny emigracji polskiej w Szwecji” 1992, opracowany przez Tadeusza Nowakowskiego wspólnie z Ludomirem Gąssowskim)

Andrzej Koraszewski
Socjolog, dziennikarz. Urodził się w 1940 roku. Maturę uzyskał w Poznaniu, następnie podjął studia socjologiczne na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Po studiach podejmuje pracę jako socjolog w Zarządzie Głównym Związku Zawodowego Metalowców. W tym okresie ogłosił szereg publikacji na temat socjologii pracy i teorii zarządania oraz artykuł w „Polityce”, „Życiu Gospodarczym” i prasie codziennej. W 1967 roku podejmuje pracę w Agencji Robotniczej, w 1968 zostaje wyrzucony z pracy [a z partii? – T.S.] za protest przeciwko polityce PZPR. Przez dwa lata objęty zakazem publikacji. Powraca do pracy socjologa, a następnie znowu do pracy redakcyjnej w redakcji „Gromada–Rolnik Polski”. Po strajkach 1970 roku decyduje się na wyjazd z Polski. W 1971 roku przyjeżdża do Szwecji [a nie do Izraela? – T.S.] i po pewnym czasie podejmuje pracę naukową w dziedzinie socjologii na Uniwersytecie w Uppsali. Po dwóch latach zrywa kontrakt nie mogąc się pogodzić z lewacką atmosferą na szwedzkich uniwersytetach. Od 1975 roku przez kilka lat utrzymuje się z dziennikarstwa. W tym czasie zaczyna również systematyczną współpracę z paryską „Kulturą”. W 1979 roku powraca do pracy naukowej tym razem w instytucie Historii Gospodarczej Uniwersytetu w Lund. Po utworzeniu komitetu Obrony Robotników organizuje pomoc dla KOR-u na terenie Szwecji. Publikuje szereg artykułów na temat sytuacji w Polsce w prasie szwedzkiej, współpracuje z telewizją szwedzką. Pracuje w Instytucie Historii Ekonomii w Lund. Po sierpniu 1980 roku wyjeżdża do Londynu gdzie podejmuje pracę jako dziennikarz w polskiej sekcji radia BBC. Autor szeregu artykułów w prasie emigracyjnej: londyńskim „Aneksie”, paryskim „Kontakcie” i sztokholmskiej „Jedności”. Autor książek: „Rycerze domniemanej oczywistości” (Jedność, Sztokholm 1981); „Wiersze” (Jedność, Sztokholm 1982) i „Najsłabsze ogniwo” (Arka-Jedność, Sztokholm 1985).

(źródło: „Polacy w Szwecji. Słownik biograficzny emigracji polskiej w Szwecji” 1992, opracowany przez Tadeusza Nowakowskiego wspólnie z Ludomirem Gąssowskim)

4
Ocena czytelników: 4 (głosów: 4)
 
To jest: Qrczak

Cenzurą

1

jest decydowanie o tym, jakie informacje innym wolno publikować.

Jeśli decyduje ten, kto publikuje, to cenzury nie ma.

Personalizm to zło, to socjalistyczna ideologia oparta na kłamstwie

To jest: Tomasz Strzyżewski

definicja...

Przyjęty przez Pana punkt widzenia wydaje mi się z gruntu błędny. W zjawisku zwanym CENZURĄ dostrzega Pan co najwyżej dwa, a właściwie jeden tylko z trzech występujących w nim zasadniczych elementów. Zdarzenie, o którym mowa jest przecież relacją pomiędzy podmiotem przekazywanej informacji a przedmiotem jej oddziaływania, czyli jej masowym odbiorcą. Chodzi tu – chyba się Pan zgodzi – o przekaz medialny, czyli taki rodzaj tego przekazu, w którym wspomniana porzez Pana informacja ropowszechniana jest na masową skalę. Pan definiuje CENZURĘ w sposób dość dla mnie osobliwy. Pozwoli Pan, że przytoczę treść definicji, którą sam się posługuję w moich ocenach i rozważaniach. A zatem: „CENZURA jest świadomym wprowadzaniem w błąd poprzez selektywny dobór masowo rozpowszechnianej informacji, zgodny z kryterium korzyści podmiotu manipulacji”. Zgodnie z tym, co Pan napisał cenzurą jest taka tylko SELEKCJA INFORMACJI, której kryterium jest nam przez kogoś narzucane. W moich oczach przypomina to „kalizm”. Czy nie mam racji?

Kto potępia cenzurę, by następnie samemu ją stosować, może być tylko durniem lub hipokrytą.

Można wyświetlać komentarze w różnych formach:

Wybierz i zachowaj swoje preferencje wyświetlania komentarzy. Kliknij "Zachowaj" po ustawieniu zmian.