"Myślisz, że będziesz całe życie kręcił pupką i wyżyjesz z tego?"
Teraz więcej pani tańczy, uczy tańczyć czy sędziuje?
Jak to powiedziała moja koleżanka – teraz zbieram owoce swojej pracy. A tak naprawdę to rzeczywiście sporo uczę tańca, ale już nie pary sportowe, ale tak zwane grupy "hobby dance", czyli dorosłych, którzy chcą się nauczyć tańczyć. Zrezygnowałam z bycia trenerem par sportowych. Tego nie można połączyć z niczym innym – trzeba być ojcem i matką dla tych osób i poświęcać im praktycznie cały swój czas.
Mimo że nie wszyscy o tym wiedzą, to trenowała pani między innymi Agustina Egurrolę.
Tak! Jego mama mnie strasznie nie lubiła! (śmiech) Agustin przyjeżdżał co weekend na zajęcia z Warszawy do Olsztyna, a ona cały czas mu powtarzała: "Myślisz, że będziesz całe życie kręcił pupką i wyżyjesz z tego? Tylko niepotrzebnie wydajesz pieniądze na tę Pavlović!" (śmiech) Teraz czasem się śmieję, że powinna mi podziękować, bo to kręcenie pupcią na dobre mu wyszło.
Jak teraz reagują na panią osoby, które przychodzą do pani na zajęcia? Nie boją się Czarnej Mamby?
Czasem sobie żartuję na początku zajęć, że dziwię się, że w ogóle przyszli. Widzę, że niektórzy się mnie obawiają i myślą, że zaraz dostaną jedynkę za swój taniec. Jednak mija to po pierwszych piętnastu minutach. Jestem dość bezpośrednią osobą i szybko przełamuję lody, więc chyba nie jest tak źle na moich zajęciach. Kursanci bardzo sobie je chwalą.
A gdy jest pani na imprezach, to nie ma pani czasem wrażenia, że ludzie wstydzą się przy pani wejść na parkiet?
Najbardziej mnie bawi, gdy znajomi idą tańczyć i mówią: "tylko na nas nie patrz". To tak jakby lekarz poza pracą szukał chorób u swoich bliskich i obserwował każdego człowieka pod tym kątem. Na prywatnych imprezach staram się nie oceniać nikogo. Bardzo sobie cenię nawet taniec "jeden na jeden". Uważam, że powinien on służyć spotkaniu się dwojga ludzi, którzy nawet kołysząc się z nogi na nogi, mogą miło spędzić czas, odpocząć i zapomnieć o świecie. Nie lubię patrzeć na osoby, które popisują się tańcem, tylko na takie, które robią to po swojemu i tańczą sercem. To jest piękne!
Oceniając gwiazdy, sama stała się pani gwiazdą. Podejrzewam, że teraz jest już pani przyzwyczajona do popularności, a zastanawiam się, czy pamięta pani początki tego etapu w swoim życiu?
Nie przesadzałabym z tym byciem gwiazdą, bo ja się nią kompletnie nie czuję. Przyjaciele i najbliżsi traktują mnie normalnie, a nie po gwiazdorsku. Teraz oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że jestem rozpoznawalna, ale początki były dla mnie szokiem. Byłam zdziwiona, że ktoś do mnie przychodzi i prosi o autograf. Szybko zrozumiałam, że nie powinnam się buntować i uciekać przed tym, bo jeśli ktoś chce mój podpis, to znaczy, że mnie ceni. Autografu nie bierze się przecież po to, żeby wyrzucić do kosza. Widzę, jak to wiele znaczy dla ludzi, a ja ludzi szanuję. Dużą rolę odegrał też mój mąż, który uczył mnie większej pokory do sukcesu i popularności.
Ale powiedziała pani kiedyś, że musi pani płacić podatek od popularności.
Tak, bo czasem jest to męczące. Kiedyś bardzo denerwowałam się, gdy jadłam z rodziną kolację w restauracji i ktoś przychodził, chcąc zrobić sobie ze mną zdjęcie. Ale Zbyszek Wodecki powiedział mi bardzo ważną rzecz. Wyjaśnił mi, że mam dwa wyjścia: albo zrezygnować z tego, co robię, bo przecież nikt mnie nie zmusza do pracy w telewizji, albo po prostu zjeść kolację w domu, a nie iść do restauracji w centrum miasta. Także oswajałam się z tym, uczyłam się i wiem, że wszystko jest kwestią naszego wyboru. Oczywiście nie mówię tu o jakiś skrajnych przypadkach śledzenia czy wchodzenia przez dziennikarzy z butami w prywatne życie. Na szczęście mieszkam w Olsztynie i paparazzi nie zaglądają mi przez firanki. Czasem co prawda ktoś zrobi mi zdjęcie bez makijażu i może jako kobieta nie jestem najszczęśliwsza, ale nie jest to też koniec świata.
Czasem też napiszą, że "Pavlović zrobiła sobie nową twarz". Jak pani reaguje na takie plotki?
Mnie bezpośrednio one jakoś specjalnie nie denerwują, ale czasem szkoda mi mojej rodziny – zwłaszcza mamy. Ma osiemdziesiąt dwa lata i nie chcę jej niepotrzebnie martwić, a niestety ona wierzy we wszystko, co przeczyta. Po tych ostatnich doniesieniach od razu przerażona zapytała mnie, czy miałam operację plastyczną. Ja się tym natomiast nie przejmuję, bo dobrze czuję się ze sobą. Nie mam potrzeby tłumaczenia ludziom czy sobie coś zrobiłam, czy nie, czy mam plombę w trójce, czy też nie. Regularnie ćwiczę na siłowni, chodzę do zaprzyjaźnionego gabinetu kosmetycznego "Chimera" w Olsztynie i tyle. Myślę, że nie przesadzam, nie odbija mi, nie robię operacji i nie idę w złym kierunku.
Dystansu do siebie musiała pani się nauczyć, czy od zawsze go pani miała?
Oj, musiałam się nauczyć. Parę lat temu byłam na Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach, uczyłam tam tańczyć i później poszłam na basen. Na różnych portalach pojawiły się zdjęcia, nawet dobrze wyglądałam, tylko trzymałam w ręce hotelowy ręcznik, który był... porwany. To były czasy, kiedy jeszcze czytałam komentarze! I jak zobaczyłam, co ludzie tam piszą i jak mnie wyzywają, to się przeraziłam. Kompletnie nie wiedziałam, jak do tego mam podejść. Mąż szybko mnie nauczył, że nie ma sensu czytać hejtów i nasiąkać złą energia. Część ludzi zawsze będzie nas chwalić, a część napisze, że jesteśmy beznadziejni – takie dziwne czasy nastały.
Ale mimo wszystko ma pani takie poczcie, że nie zamieniłaby swojego życia na żadne inne?
Nie zamieniłabym!
Czyli wnioskuję, że jest pani szczęśliwa?
Jestem! Od dziesięciu lat mam obok cudownego mężczyznę, którego bardzo kocham. W mojej rodzinie też wszystko w porządku i zawodowo idę do przodu! Niedawno z koleżanką założyłyśmy "klub długowiecznych" – ona jest prezesem, a ja członkiem. Nasza pierwsza i jedyna zasada brzmi: trzeba żyć minimum sto lat. Jeśli ktoś ją złamie i umrze wcześniej, zostaje wykreślony. Jak pan widzi, nie mam wyjścia! Nie wiem, co mnie czeka za rogiem, ale mam nadzieję, że jeszcze wiele przede mną!