lwwl
Dołączył(a): 14 Stycznia 2006 Posty: 9
|
Xzibit - Weapon Of Mass Destruction (2004) Wysłano: 29 Gru 2006 18:28
Zawartość:
1. State Of The Union
2. LAX
3. Cold World
4. Saturday Night Life (feat. Jelly Roll)
5. Muthafucka
6. Beware Of Us (feat. Strong Arm Steady)
7. Judgement Day
8. Criminal Set
9. Hey Now (Mean Muggin) (feat. Keri Hilson)
10. Ride Or Die
11. Crazy Ho (feat. Strong Arm Steady & Butch Cassidy)
12. Big Barking (Skit)
13. Tough Guy (feat. Busta Rhymes)
14. Scent Of A Woman
15. Klack
16. Back 2 The Way It Was
Recenzja:
W dzisiejszych czasach, kiedy na pierwszym miejscu stawiany jest komercyjny sukces albumu, a nie starania o możliwie wysoką jakość produkcji, zmuszeni jesteśmy sięgać po starsze tytuły, aby przypomnieć sobie, jak brzmiał prawdziwy Hip-Hop. Od kilku lat wraz z uproszczeniem warstwy muzycznej, dochodzi także do spadku wartości rymowania. Trudno jest odpowiedzieć na pytanie, czy któryś z obecnych MC's jest w stanie przypomnieć światu, czym naprawdę jest czarna muzyka. Jedno jest pewne. Raper, który od początku swojej kariery próbował powstrzymać negatywne zmiany w Hip-Hop'ie, stoi dzisiaj przed nami. Xzibit powraca z piątym solowym projektem o nazwie "Weapons Of Mass Destruction".
Nie twierdzę, iż na trzecim i czwartym albumie X nie przesiąknął chęcią zdobycia sławy i pieniędzy, ale co innego start z dwoma hardcore'owymi kompaktami, a co innego agresywny mainstream od pierwszej płyty, jak to bywa obecnie w wielu przypadkach (nazwiska są znane). Wszyscy pamiętają uliczny hit "Paparazzi" i pamiętne z niego wersy: "It's a shame, niggaz in the rap game / only for the money and the fame (Extra large!) / It's a shame, niggaz in the rap game / only for the money and the fame - Paparazzi". Chociaż od 1996 r. minęło naprawdę sporo czasu, to na wszystkich krążkach X'a, słychać było wyraźnie, iż jego rapowy krytycyzm nie ucierpiał, a cytowane przeze mnie rymy, nie były chyba jeszcze nigdy tak aktualne, jak są obecnie. Nie ma sensu dalsze rozpisywanie się nad przeszłością Xzibit'a, szukanie odpowiedzi na pytanie, czy jest on, czy nie jest spełnioną nadzieją West-Coast. Wszyscy mają na ten temat wyrobione zdanie, tak więc przejdźmy już do jego najnowszego dzieła.
Mr. Pimp My Ride zawsze starał się rozdzielić imprezowe brzmienia od gangsterskich numerów, co dawało przeważnie pozytywną proporcję 80/20, oczywiście wyłączając "Man Vs. Machine", gdzie musimy wybaczyć raperowi pogorszenie statystyk do 60/40. Jednak na nowym krążku, wszystko powraca już do normy, powiedzmy, że tym razem otrzymujemy 70/30. Na krótkim wprowadzeniu usłyszymy fragmenty wystąpienia George'a Bush'a, który rozprawia o tytułowej broni masowego rażenia. W ten sposób otrzymujemy odpowiedź na pytanie, co inspirowało X'a przy tworzeniu nowej płyty. Drugi joint to od razu mocne uderzenie. "LAX" ma twarde gitarowe brzmienie i zawiera wyłącznie agresywną lirykę, którą X stara się przypomnieć o swojej pozycji na zachodzie: "Look ma top of the world, the best of the best / King California, L-A-X". Za produkcję utworu odpowiedzialny jest Sir Jinx - gość, który na dużą skalę pracował z X'em przy jego drugiej solówce "40 Dayz & 40 Nightz". Uważam, iż jest to w miarę przyzwoite rozpoczęcie. Na prawdziwe oklaski przyjdzie jednak jeszcze czas. Tymczasem mamy okazję posłuchać ciekawego storytellingu na "Cold World", gdzie głębokie, melancholijne rymy Xzibit'a dotykają tragedii ludzi z różnych sfer. I tak na trzeciej zwrotce widoczny jest wpływ ostatnich wydarzeń w Iraku. X poruszony tą wojną, opowiada historię chłopca z Bagdadu, który przeżywa okupację wojsk amerykańskich: "He was 13, brought up in Baghdad / Ate with his right and made money with his left hand... He heard about the buildings on 9-11 / And a man named Bush on a search for weapons / Now here come the U.S., to crush Saddam / Wit 88 thousand tons of missle and bombs..." Produkcja należy tutaj do Jelly'ego Roll'a, który standardowo nie zawiódł. Po dwóch poważnych trackach przychodzi czas na mały relaks. Na "Saturday Night Life" otrzymujemy delikatny bounce, który także wyprodukował Jelly Roll. Mocno związany ze Snoop'em zachodni beat-maker, oprócz swojego markowego podkładu, podaje również P-funkowy hook. Wiem, że nie wszyscy kochają mało chwytliwy styl Roll'a, ale moim zdaniem, na imprezach brzmi on na pewno lepiej niż Soopafly. Po tym lekkim rozczarowaniu trafiamy na tzw. street-single, czyli "Muthafucka". Przyznam, że nie jestem gorącym zwolennikiem tego numeru. X nawija tutaj w mainstreamowym tonie, jak na "Multiply", a to nie jest ten rap, za który jest tak szanowany. Produkcja należy tutaj do Rick Rock'a, który od albumu "Restless", regularnie znajduje zatrudnienie u Xzibit'a. Znany z produkcji dla takich legend jak Jay-Z, Busta Rhymes czy Method Man, Rick Rock nie pokazał tutaj pełni możliwości. Zresztą jego bity to tak, jak w przypadku Jelly'ego Roll'a, muzyka, którą po prostu trzeba poczuć. Na szóstce X to tha Z zaprosił swój gang o nazwie Strong Arm Steady. Jego członkowie Krondon oraz Phil Da Agony zabierają głos na pierwszych dwóch zwrotkach "Beware Of Us". Nie jest to rewelacyjny track, chociaż jego mocną stroną jest na pewno refren w wykonaniu X'a oraz całkiem przyjemny w odbiorze podkład Khalil'a, któremu X powierzył tutaj kilka produkcji. Jedną z nich jest m.in. "Judgement Day" - następna pozycja na krążku, jak dla mnie jedna z bardziej świeżych w ostatnim czasie. Usłyszymy tutaj tzw. country beat, na który składa się melodyjne pianino, harmonijka oraz niezawodny gospel na refrenie. Każdy powinien odebrać pozytywnie ten numer. Jego klimat przypomina mi muzykę Nappy Roots, a ta naprawdę potrafi oderwać od monotonnej rzeczywistości. Dodatkowo liryka Xzibit'a ma tutaj czysto motywujący charakter: "I know you're fed up, feel like you can't get up / Have faith, stay strong, keep your head up..." Usłyszymy także kilka znanych prawd: "Yo, it only gets worse; we in a world / where your status and your bank account determine your worth / There's no time to rehearse, the clock been tickin / cause we all started dyin at birth, I speak the truth and it hurts...". Dla prawdziwych żołnierzy West-Coast, Xzibit przygotował jego old-schoolowy powrót. Ma to miejsce na "Criminal Set", na którym jego producent, znakomity jak zawsze, Battlecat sampluje samego Ice Cube'a: "Back to the criminal set... but they can't catch me yet" oraz "Break 'em off somethin" - te dwa wersy przewijają się przez naprawdę gorący track. Na zwrotkach X odpiera ataki na Zachodnie Wybrzeże, zapewniając, iż wszystko jest w jak najlepszym porządku. Dotarliśmy już do dziewiątego miejsca, gdzie znajduje się joint, który wszystkim jest już dobrze znany. Oczywiście chodzi o singlowy "Hey Now" z mistrzowskim bitem Timbaland'a. Przyznam, że jest to jedna z bardziej świeżych produkcji Timbo od czasów "Dirt Off Your Shoulder". Jeszcze kilka miesięcy temu można było się spodziewać, iż taki podkład otrzyma bardziej Bubba Sparxxx niż Xzibit, ale co tam, kawałek ma niesamowite przebicie w głośnikach - piękna sprawa. W dodatku Timb prezentuje nam tutaj kolejny hook-talent w postaci Keri Hilson, mam nadzieję, że nie pierwszy i ostatni raz. Po gotowym hitcie sezonu, następuje ponowne zaciemnienie klimatu. "Ride Or Die" - to kolejna gangsterka z lirycznym hardcorem X'a oraz jego przyjaciela Tone'a. Mr. Porter odpowiednio zajmuje się bitem, tak, aby podczas nocnej jazdy samochodem, nastrój zbliżony był do tego, jaki spotykany jest na ulicach L.A. Trudno jest powiedzieć coś więcej o tym tracku - jest po prostu ok. Xzibit nie byłby sobą, gdyby na kolejnym LP nie nagrał funkowo-pimpowatej piosenki. "Crazy Ho" jak najbardziej pasuje do tej koncepcji. Na bitcie kolejny raz błyszczy Khalil, natomiast za rymy odpowiadają tutaj chłopaki ze Strong Arm Steady, wspomagani na hooku przez Butch Cassidy (czasami warto go usłyszeć, aby odpocząć od Nate Dogg'a). X niestety nie zaszczycił nas tutaj swoją obecnością, jest za to słyszalne, specyficzne flow Suga Free, który w swoim stylu rozpoczyna oraz kończy całą zabawę. Po krótkim skitcie z dwoma podkładami wpada sam Hi-Tek. Oba to bezbłędne posunięcia. Na "Tough Guy" X kolaboruje ze swoim bliskiem znajomym - Busta Rhymes. Duet ten jest równie gorący jak Busta i Method Man, a niektórzy mogą nawet obdarzyć go większą miłością. Przy okazji, wspólny album tej dwójki byłby naprawdę wielkim i wartościowym wydarzeniem, tak przypuszczam. Hi-Tek jest geniuszem. Na drugiej jego produkcji "Scent Of A Woman" X na poważnie porusza problem jego związków z kobietami. Jak sam nawija: "Dedicated to the real ones out there...". Normalnie tekst, który tutaj usłyszymy, oprawiony jakimś komercyjnym bitem, dałby coś podobnego do "21 Questions". Na szczęście Xzibit zaufał Hi-Tekowi, który zrobił, co trzeba, organizując dodatkowo fenomenalny męski wokal na refrenie. Sprawdźcie koniecznie te dwa ostatnie kawałki. Zbliżając się do końca, czeka nas jeszcze naprawdę sporo emocji. Przedostatni "Klack" to kolejny joint z pod znaku "Welcome Back West-Coast". Nie jest, co prawda tak old-schoolowo jak na "Criminal Set", ale i tak X i jego ziomek Mitchy Slick ze S.A.S. dają radę na solidnej produkcji Khalil'a. Punch-linijki w wykonaniu zawodników z Kalifornii to zawsze interesująca rzecz. Album zamyka "Back 2 The Way It Was". Po pierwsze jego produkcja należy do Thayod'a Ausar'a, tego samego, który stworzył legendarny już numer "Paparazzi". Muzyka w tym utworze brzmi jak z niejednego filmu prosto z Hollywood. X'owi ponownie zbiera się na wspomnienia, które tym razem dotyczą przede wszystkim jego osoby: "My father was a soldier, my mother was a rider / I was born wit my fists balled up, I'ma fighter / Inspired, a real rhyme writer...". Wszystko, włącznie z refrenem, zagrało tutaj perfekcyjnie. W ten sposób Xzibit kończy swój nowy projekt.
"Weapons Of Mass Destruction" to naprawdę przyzwoity materiał. Po tym, co dostaliśmy na poprzednim krążku, można było mieć obawy, czy X powróci jeszcze kiedykolwiek z godnym siebie albumem. Nie można oczywiście popadać w nadmierny zachwyt, gdyż poziom, jaki obecny był na pierwszych trzech płytach, nie został tutaj osiągnięty. Za dobry ruch należy uznać odejście od takich super producentów jak Dr. Dre czy Eminem, nie dlatego, iż mieli oni zły wpływ na X'a, ale dlatego, że przy współpracy z nimi, stawał się on coraz bardziej przewidywalny. Tymczasem wspomagany inowacyjnymi bitami Khalil'a oraz starą sprawdzoną szkołą Battlecat'a i Hi-Tek'a, Xzibit powraca do świeżości. Nawet kawałek z Timbaland'em wydaje się ciekawszym posunięciem, niż kolejne angażowanie króla bitów z Compton. Zachęcam Was do kontaktu z nowym albumem Xzibit'a. Niech będzie to nadzieja na lepszą przyszłość dla tego zasłużonego rapera i nie mówię tutaj o ceremonii wręczenia nagród czy programie, w którym przerabia się zniszczone samochody. W niedalekiej przyszłości liczymy po prostu na kolejny, solidny materiał ze strony Mr. X to tha Z.
źródło: hip-hop.pl
CO SADZICIE O TEJ PłYCIE ?
|