KOSZYK JEST
PUSTY

WBW 2016: Król powraca, rola Te-trisa obsadzona

lis13

WBW 2016: Król powraca, rola Te-trisa obsadzona

Eliminacje WBW 2016 z wielkim hukiem dobiegły końca. Na imprezie w Częstochowie poznaliśmy dwóch ostatnich, chyba możliwie najsilniejszych finalistów. Bitwę wygrał powracający po dwóch latach na scenę WBW Szyderca, a zdobywca drugiego miejsca (już trzeciego w tym roku) Bober uzyskał jakże zasłużoną dziką kartę. Polegli między innymi Filipek, Babinci, Pueblos oraz Radzias, lecz także i oni pozostawili po sobie świetne wrażenie na zakończenie eliminacyjnej rywalizacji.

ROZSTAWIENI ZGARNIAJĄ PEŁNĄ PULĘ

Chyba pierwszy raz na tegorocznych elimkach zdarzyło się tak, że to rozstawieni przez sędziów zawodnicy triumfowali we wszystkich walkach pierwszej rundy. A zaczęło się z grubej rury. Zaciekle walczący o awans do wielkiego finału Bober spotkał się z biorącym udział w aż pięciu spośród siedmiu eliminacyjnych bitew Bambo. Było wesoło, punchline’owo i bardzo wyrównanie. Po ostatnich wejściach Kuba Stemplowski pokusił się nawet o danie dogrywki, jednak głosy Czeskiego oraz Miksera przeważyły i do ćwierćfinału awansował Bober. Drugie starcie to z kolei bratobójcza rywalizacja reprezentantów WLW, Kennego i Kałacha. Pierwszy z panów trzymał równy, bardzo wysoki poziom nawijki przez całą walkę, natomiast drugi po pierwszym, udanym wejściu w drugim nieco się pogubił i musiał uznać wyższość znacznie bardziej okiełznanego na scenie rywala.

Chwilę później do boju ruszyli Filipek i Labelny. Mało znany reprezentant Opola bardzo pozytywnie zaskoczył, całkiem mocno postawił się faworytowi, lecz ten nie miał w większych problemów, by ostrzejszymi linijkami złamać jego opór. Trochę inaczej sprawa się miała natomiast w przypadku starcia Pueblosa z Buczim. Podobnie jak w rywalizacji obu panów na elimkach w Białymstoku w pierwszym wejściu odrobinę niemrawy Buczi znacznie odstawał, lecz już w drugiej połowie walki obaj zawodnicy weszli na cholernie wysoki poziom. Reprezentant Katowic znacznie podniósł poprzeczkę, lecz jego rywal z Bielsko-białej z dużą łatwością i jak zwykle stylowo zdołał nad nią przeskoczyć.

Można jednak powiedzieć, że pojedynek Pueblosa z Buczim był jedynie przedsmakiem tego, co czekało nas chwilę potem. Szyderca i Will Spliff - to oni w mojej skromnej opinii dali najlepszą walkę częstochowskim elimek, a przy okazji jedno z najbardziej pamiętnych starć całych eliminacji WBW 2016. Tego, że Szydi będzie rozpierdalał od pierwszej do ostatniej linijki mogliśmy się spodziewać, lecz kapitalna dyspozycja jego rywala to bez wątpienia niemałe zaskoczenie. Will Spliff godnie ripostował nawet na najbardziej wyszukane punchline’y faworyta, a spontanicznością i jakością swoich linijek zachwycał cały klub od początku do końca rywalizacji. A zakończyła się ona po dogrywce bez bitu, w której Szyderca z nawiązką przypomniał nam o tym, czemu jeszcze trzy lata temu na WBW nie miał sobie równych. Jednak żeby nie było tak kolorowo, to kolejne starcie już trochę zawiodło. Murzyn w rywalizacji z Bilu wypadł na plus, choć raczej nie zachwycił, a jego rywal mimo usilnych starań niestety nie podołał wyzwaniu i w słabym stylu, szybko pożegnał się z imprezą.

Dwie ostatnie walki pierwszej rundy to natomiast fajne, stylowe pojedynki zawodników operujących różnym i ciekawym flow. Na pierwszy ogień poszli Q-key oraz Galop. Punchilene’owego szału co prawda nie było, lecz umiejętności rapowe obu panów jak najbardziej na plus. Po niezłym acz mało spektakularnym starciu minimalnie triumfował Galop. No i na koniec przyszedł czas na ówczesnego lidera rywalizacji o dziką kartę Babinciego oraz wciąż liczącego na zdobycie biletu na finał rzutem na taśmę Radziasa. Oj działo się! Babinci kucał (chyba po raz pierwszy od zeszłorocznego finału), a Radzias odpowiedział saltem w tył (chyba premierowym na scenie WBW od czasów Gospela!). I jaki był tego efekt? Dogrywka bez bitu. W niej minimalnie lepszy okazał się reprezentant Białegostoku, zachowując tym samym szanse na awans do wielkiego finału. Natomiast Babinci, nie dość, że - notabene po bardzo solidnym występie- odpadł z bitwy, to stracił jeszcze prowadzenie w tabeli dzikiej karty na rzecz Bobera. Już w tedy było wiadomo, że jedynie piątkowy triumf tego ostatniego mógłby zapewnić mu awans do najlepszej ósemki.

DJ ZNOWU DAJE SIĘ WE ZNAKI

Choć jeszcze nie w pierwszym z ćwierćfinałów. W nim porządnie radzący sobie z płynięciem po bitach Bober bez większych problemów pokonał prezentującego się znacznie gorzej niż w pierwszym starciu Kennego. Natomiast już chwilę potem to niełatwe, newschoolowe podkłady mocno wpłynęły obraz rywalizacji. Szalał na nich świetnie rapujący Pueblos, który po raz kolejny udowodnił, że pod względem warsztatowym nie ma sobie równych na aktualnej scenie bitewnej. Raper z Bielska-białej czuł się na trapach jak ryba w wodzie i w każdym z wejść kunsztownie bawił się swoim nietuzinkowym flow. Natomiast rywalizujący z nimi Filipek także tym razem nie sprostał zadaniu, a można wręcz powiedzieć, że w pojedynku na skille czysto rapowe został przez swojego oponenta zwyczajnie ośmieszony.

Jednak jeśli myśleliśmy, że to już koniec „wybryków” Dj'a Simple, kolejna bitwa szybko wyprowadziła nas z błędu. Także i zdecydowanie nie dysponujący wybitnym warsztatem Szyderca musiał zmierzyć się nie tylko z solidnie rapującym Murzynem, ale i z ciężkimi, nieklasycznymi podkładami. Tyle że on podołał wyzwaniu. Co prawda nie imponował, brzmiał bardzo kiepsko, trafiając w bit jedynie od czasu do czasu, lecz mimo tego próbował za wszelką cenę nie zwracać na to uwagi, ciągnąć kulawą technicznie nawijkę do końca i skupiać się jedynie na dojebaniu jak największej liczby kozackich punchline’ów. I to mu się udało. Być może Szydi nie do końca triumfował w rywalizacji z trudnym bitem, ale już w pojedynku z Murzynem - dzięki nagromadzeniu nieprzeciętnych linijek - był zdecydowanie górą. Ostatni z ćwierćfinałów to z kolei popis Radziasa. Reprezentant Białegostoku bez najmniejszych problemów uporał się z Galopem, bardzo wyraźnie sygnalizując swoje aspiracje do triumfu na całej imprezie.

PÓŁFINAŁY MOCNO ZAWODZĄ

I to raczej nie z winy walczących zawodników, a różnych, zupełnie niezależnych od nich okoliczności. Pierwsza rywalizacja o finał to w końcu starcie dwóch bardzo dobrych ziomków z Bielska-Białej - wciąż walczącego o miejsce w najlepszej ósemce Pueblosa z pewnym już (dzięki prowadzeniu w tabeli dzikiej karty) występu na imprezie w Proximie Boberem. Powiedzmy sobie szczerze: raczej nikt normalny na miejscu Bobera nie chciałby tej walki wygrać, samemu nic nie zyskując, a pozbawiając tym samym kumpla szansy na udział w wielkim finale. Jednak odpuszczenie rywalizacji nie wchodziło tym razem w grę. Czemu? Po prostu byłoby to więcej niż nie w porządku w stosunku do Babinciego, który mógł awansować do najlepszej ósemki jedynie w przypadku triumfu Bobera na ostatnich elimkach.

Niestety efekt tego wszystkiego był taki, że obaj walczący na scenie zawodnicy wydawali się być mocno zakłopotani zaistniałą sytuacją. Bitwa stała na bardzo przeciętnym poziomie, a kończąca ją dogrywka bez bitu mocno zamuliła. Ostatecznie triumfował Bober i jemu rzeczywiście należą się spore propsy za podjęcie uczciwej rywalizacji. Natomiast występ Pueblosa dość mocno zawiódł, co smuci tym bardziej w sytuacji, gdy poprzedziło go kapitalne starcie z Filipkiem oraz gdy mamy świadomość, że obecność tak stylowego gracza na wielkim finale z pewnością mocno by go urozmaiciła.

Drugi półfinał również, kolokwialnie mówiąc, dupy nie urwał. A by zadość uczynić naszej polskiej (także freestyle'owej) tradycji mamy nawet winnego zaistniałej sytuacji. DJ Simple po raz kolejny zaskoczył zawodników niełatwym podkładem i zarówno Szyderca, jak i Radzias nie do końca potrafili sobie z nim poradzić. Na ciągłych problemach z mieszczeniem się w bicie mocno traciła jakość ich linijek, a nieraz bardziej niż na kozackich punchline’ów musieliśmy skupiać się na warsztatowych ograniczeniach obu panów. Paradoksalnie przeważyła jednak liryczna wartość nawijki, a ją na znacznie wyższym poziomie wciąż przemycał do swoich wejść Szyderca. Radzias natomiast po dwóch bardzo solidnych pojedynkach w swoim ostatnim starciu na tegorocznych elimkach wypadł znacznie poniżej oczekiwań i w słabym stylu zakończył pełne dobrych występów i stylowych wejść, podróże po wszystkich imprezach WBW 2016.

FINALIŚCI Z HUKIEM WIEŃCZĄ KONIEC ELIMINACJI

Przed ostatnią walką bitwy w Częstochowie Bober był już rzecz jasna pewny występu na wielkim finale, walcząc jedynie w imieniu Babinciego, natomiast Szyderca miał swoją pierwszą i ostatnią szansę, by zapewnić sobie bilet do Proximy. Tym razem jednak reprezentant Bielska-Białej wyszedł do walki w pełni zmotywowany, by ją zwyciężyć, a w rywalizacji z faworyzowanym mistrzem WBW 2013 nie odstawał ani przez chwilę. Po regulaminowym czasie starcia naprawdę ciężko wskazać było triumfatora - Szyderca usilnie pokazywał swoimi gestami, że to jemu należy się zwycięstwo, natomiast to lepiej radzący sobie z płynięciem po bitach Bober uzyskał głos jedynego zdecydowanego wśród jurorów, Miksera. Jednak, skoro Kuba Stemplowski i Czeski wskazali na dogrywkę finalistom przyszło mierzyć się chyba w ulubionej formie rywalizacji Szydiego, czyli w wymianie linijek acapella. No i to był już prawdziwy pokaz siły powracającego po dwóch latach na scenę WBW byłego mistrza. Szyderca rzucił z dwa lub trzy absolutne „killery” i nie pozostawił Boberowi… wróć Babinciemu żadnych złudzeń, że to jemu należy się miejsce na wielkim finale.

Dwuletnia absencja na WBW, paromiesięczna przerwa od bitew, przyjazd na ostatnie elimki i zasłużony triumf. Chyba tylko w przypadku Szydiego, taki ciąg wydarzeń nikogo nie zaskakuje. Gdzie ten gość się nie pojawi, tam rozpierdala i należy przyznać rację nawijającemu na jamie Spartiakowi, że po zwycięstwie Szydercy w Częstochowie, wszyscy pozostali finaliści mają, nieładnie mówiąc, przejebane. Dzisiejszy triumf mistrza WBW 2013 jest tym bardziej cenny, gdyż narodził się w bólach, był okraszony niełatwą acz ostatecznie wygraną walką z newschoolowymi podkładami oraz bardzo wyrównanym finałem. Ta bitwa to dla Szydiego z pewnością dobra lekcja na przyszłość, z której z pewnością wyciągnie wnioski i pokaże nam pełnie swoich ogromnych możliwości na wielkim finale w Proximie.

Swoje udowodnił dziś także Bober, który po raz trzeci ulegając rywalom w decydujących starciach elimek, zyskał sobie miano współczesnego Te-Trisa. Trzeba bowiem uczciwie przyznać, że tak naprawdę każdy z finałów, w którym brał udział reprezentant Bielska-Białej, mógł spokojnie skończyć się jego triumfem, a zdobycie dzikiej karty to absolutne minimum, na co w tym roku zdołał on sobie zasłużyć. Myślę wręcz, że jedyny z finalistów, który nie wygrał jeszcze w tym roku imprezy z ramienia WBW 2016, będzie paradoksalnie jednym z głównych kandydatów do zdobycia mistrzowskiego pasa.

Jednak, jak doskonale wiemy, na finale WBW może zdarzyć się absolutnie wszystko i każdy ze znajdujących się w najlepszej ósemce zawodników ma na tę chwilę dokładnie takie same szanse na ostateczny triumf. Nie ma co gdybać, a zostaje nam odliczać dni do wielkiego finału. W Proximie widzimy się już za niecałe dwa tygodnie, a jeśli odbywająca się tam impreza okaże się równie kozacka, co występy finalistów na tegorocznych eliminacjach, to możemy być więcej niż pewni, że przejdzie ona do historii jako jeden z najlepszych finałów w dziejach WBW.

No to co, do zobaczenia 26 listopada w Warszawie! Niech wygra Hip-Hop ;)

lis  13
Oprogramowanie sklepu internetowego Sellingo.pl