Gala.pl: Mieszkałaś już w Paryżu, LA, Nowym Jorku, Meksyku, Chile, Buenos Aires, w Warszawie ale od 6 lat przebywasz w Los Angeles. Tam jest twój dom?

KS: Staram się stworzyć swój dom w zależności od tego gdzie jestem, bez względu na to czy jestem w nowym miejscu tydzień, czy też miesiąc, czy jest to pokój hotelowy czy wynajęte mieszkanie. Dziś tam gdzie jestem, jest mój dom. Do niedawna było nim Los Angeles, ale dzisiaj jest nim także Warszawa.

Gala.pl: Od małego spełniałaś swoje marzenia.

KS: Urodziłam się w Wałbrzychu i od małego zostałam wychowana jako osoba, która sama pracuje na siebie. Pamiętam jak codziennie czekałam na autobus, który zawoził mnie do stadniny koni, gdzie  od 9 roku życia trenowałam zawodowo jeździectwo. Miałam kilka sportowych koni do jazdy, ale oprócz tego zawsze pomagałam w stajni. Karmiłam, czyściłam konie aby móc spełnić swoje największe marzenie, by jeździć na zawody. To był mój pierwszy cel. Uczyłam się jeździć konno przez 10 lat. To nauczyło mnie wielkiej pokory. Skoki przez przeszkody to niebezpieczna dyscyplina sportu. Nie obyło się bez kilku poważnych wypadków miedzy innymi do takiego po którym przez wiele tygodni nie mogłam chodzić i z dnia na dzień musiałam pożegnać się ze swoimi marzeniami i sportem. Załamałam się, nie wiedziałam co dalej, ale przeznaczenie miało już dla mnie inny plan.

Gala.pl: I tu zaczęła się twoja przygoda z modelingiem?

KS: Dokładnie tak. Nie miałam pieniędzy na studiowanie w Warszawie. Nie miałam tam mieszkania, a nie chciałam pracować i jednocześnie studiować. Do spojrzenia poza horyzont zainspirowała mnie moja koleżanka z Wałbrzycha Marysia Jodłowska, która wiele lat temu pracowała jako modelka. To razem z nią po raz pierwszy w 99 roku pojechałam do Warszawy i trafiłam do agencji Orange. Chwilę później zostałam zaproszona na casting i po zdjęciach próbnych wyjechałam do Paryża. Po długich 29 godzinach jazdy autobusem wysiadłam na słynnym Placu De La Concorde mając zaledwie 100 dolarów w portfelu. Trafiłam do apartamentu modelek. 4 pokojowe mieszkanie i 8 dziewczyn. Swój pokój dzieliłam z Zosią Promińską z którą do dziś utrzymuje kontakt. I tak wszystko sie zaczęło. 12 castingów dziennie. Życie w metrze od świtu do nocy. Prawie nic nie jadłam żeby utrzymać dobra wagę. To był trudny czas.

Gala.pl: Jak młoda dziewczyna z Wałbrzycha poradziła sobie w wielkim świecie?

KS: Łatwo nie było, ale dość szybko odnalazłam się w Paryżu i zaczęłam zarabiać pierwsze pieniądze jako modelka. Wiedziałam, że jeśli mi sie nie uda, nigdy się nie usamodzielnię. Bardzo sie wtedy bałam, że sobie nie poradzę. Znałam słabo angielski, miałam wielki problem w komunikacji. Czułam się bardzo samotna. Często zastanawiałam się, co zrobię, gdy mi się nie uda… wrócę do Wałbrzycha? Zdobywanie siły, by pokonać słabości, odwagi, by walczyć o marzenia i pieniędzy by móc je spełnić trwało 5 lat.

 

Gala.pl: Jaki był wiec cel?

KS: Dziennikarstwo a raczej jego początki. Pracowałam wtedy w Londynie jako modelka, gdy nagle dowiedziałam się, że w Polsce odbywa sie casting. Stacja muzyczna MTV poszukiwała nowego prezentera telewizyjnego. Poszłam na casting i trafiłam do finałowej setki, później dziesiątki a następnie trójki. Internauci glosowali kogo chcą na nowego prezentera i nie wiem jak to sie stało, ale wybrali mnie. Nie mogłam w to uwierzyć. I choć do dziś nie żałuje tego doświadczenia, to wiem, że studia dziennikarskie były jednak błędem.

Gala.pl: Kiedy zdałaś sobie z tego sprawę?

KS: Pracując jako prezenterka, miałam okazję odkryć swoją nową pasję, aktorstwo. Moim debiutem był serial Kryminalni w którym zagrałam jeszcze studiując. Kolejno wygrałam casting do serialu Brzydula, Tylko Miłość czy Samo Życie. Następne role w których grałam sprawiały, że co raz bardziej lubiłam pracę z aktorami i reżyserem na planie.

Gala.pl: Wtedy narodziła się miłość do aktorstwa?

KS: Zdałam sobie sprawę, że rola prezentera nie sprawia mi takiej przyjemności jak aktorstwo. Niestety studiowanie tej sztuki w Polsce jest ograniczone wiekowo. W Stanach ludzie mogą całe życie szkolić swój warsztat aktorski. Na szkole teatralna w Polsce było już dla mnie niestety za późno…

Gala.pl: Jak wiec znalazłaś się w Los Angeles?

KS: Po ostatnich zdjęciach na planie serialu Samo Życie podjęłam szybką decyzję – jadę do szkoły aktorskiej. Sprzedałam swoje mieszkanie w Wałbrzychu, samochód, spakowałam się, wzięłam oszczędności i wyjechałam do Los Angeles.

Gala.pl: Nie bałaś się, co będzie dalej?

KS: Plan był taki. Miałam określony budżet na to, że spędzę w Los Angeles dokładnie dwa lata. Dostałam się na zajęcia do szkoły aktorskiej w której spędziłam dwa lata. Tam pod okiem swoich nauczycieli spędziłam najpiękniejsze i najtrudniejsze chwile. Najpiękniejsze, bo zakochałam się w LA,  ale i najtrudniejsze – bo uświadomiło mnie, że z dnia na dzień to miasto może pozbawić Cię marzeń. Smutne ..

Gala.pl: Ale Tobie się udało.

KS: Nie do końca. W Los Angeles każdy aktor, choćby w swoim kraju odnosił sukcesy, tutaj zaczyna od zera. Jego karta jest czysta. Oczywiście doświadczenie aktorskie jest szalenie ważne, ale będąc w LA trzeba zacząć budować wszystko od nowa - agent, menager, visa do pracy. To podstawy bez których w LA nie można dostać się nawet na casting. Moim głównym celem było zbieranie doświadczenia.

 

Gala.pl: Pomogła Ci w tym szkoła aktorska?

KS: Wiele nauczyła mnie o samej sobie. Była to najtrudniejsza i najdłuższa lekcja w moim życiu. Walka z demonami przeszłości. Musiałam stawić im czoła i przepracować je. 

Gala.pl: Udało Ci się pokonać swoje słabości?

KS: To były trudne momenty. Niesamowite jest to, że w szkole amerykańskiej twój nauczyciel chce poznać twoja przeszłość. Dowiedzieć się jak wyglądała twoja droga w życiu. Mówienie o swoich słabościach, wadach, o tym co się nam nie udało w życiu, co nas frustruje jest szalenie ważne. Warto się nad tym skupić w swoim życiu, bo ludzie bardzo często żyją przeszłością, albo przyszłością, a zapominają, że jest tylko tu i teraz. Był to trudny ale szalenie ciekawy czas. 

Gala.pl: Jaką słabość udało Ci się w sobie zwalczyć?

KS: W życiu codziennym moją największą słabością był strach powiązany z brakiem asertywności. Cały czas mówiłam, że trzeba żyć w zgodzie ze sobą, ale sama tego nie robiłam. Bardzo często oszukiwałam sama siebie mówiąc jestem szczęśliwa a wcale nie byłam. Potrafiłam znaleźć dla kogoś rozwiązanie w kilka sekund, ułożyć optymalny plan działania na wyjście z podbramkowej sytuacji. Byłam świetnym doradcą dla innych,  ale niestety nie dla samej siebie. Uświadomiłam sobie, że nie chcę być częścią sztucznego świata. Czułam się jak chomik w kołowrotku, który stale biegnie przed siebie i nie widać końca. Jeśli nie masz pozycji w mediach musisz robić to, co ci oferują. I z tym musiałam przewalczyć pewne rzeczy. LA może ci dużo zaoferować, ale i tyle samo zabrać. Jest mnóstwo pokus na każdym kroku. Trzeba umiejętnie podejmować wyzwania.

Gala.pl: To była trudna lekcja?

KS: Lekcja, która dodała mi siły charakteru, odwagi, waleczności, ale i upragnionej asertywności. Jak mamy po dwadzieścia lat to nie mamy zbyt dużego wyboru. Nie przebieramy w ofertach pracy. Dziś wiem, że trzeba w życiu przejść długą drogę prób i błędów, która potrafi być bardzo kręta, by dowiedzieć sie kim jesteśmy, do czego mamy smykałkę, a co nam kompletnie nie wychodzi i najzwyczajniej w świecie trzeba to po prostu to zaakceptować. Nie jesteśmy idealni. Nie możemy robisz wszystkiego najlepiej.

Gala.pl: Minęły dwa lata, skończyły sie fundusze, wróciłaś do Polski, ale zamiast być aktorką zostałaś …piosenkarką!

KS: Po ukończeniu szkoły aktorskiej wróciłam na chwilę do Polski. Pamiętam ten dzień, kiedy weszłam do studia w Warszawie i zupełnie spontanicznie nagrałam piosenkę „Besame Mucho”, którą mój dziadek kiedyś grał dla naszej babci. Wysłałam ten utwór na jej 75 urodziny jako prezent. Byłam wzruszona.

Gala.pl: I tak z jedną piosenką wylądowałaś w środowisku muzycznego świata?

KS: Historia związana z ta piosenka jest magiczna. Podczas sesji wokalnej w studio towarzyszyły mi wielkie emocje, mnóstwo wspomnień związanych z dziadkiem. Chwilę później chciałam umieścić piosenkę na Facebooku, ale plik był zbyt duży, więc musiałam stworzyć kanał na youtube, gdzie moi znajomi mogliby posłuchać tej piosenki. Link umieściłam na Facebooku. I co sie okazało? W ciągu zaledwie kilku tygodni moje „Besame Mucho” miało prawie 100 tys. odsłon! W tym samym czasie pakowałam swoje rzeczy w Los Angeles i byłam gotowa na definitywny powrót do Polski. Tam też świętowałam swoje 31 urodziny, gdy nagle dostałam maila od menagera Luisa Miguel, który szukał do mnie kontaktu i napisał, że Luis zupełnie przypadkowo usłyszał moją wersję „Besame Mucho” i chciałby nawiązać ze mną współpracę. Dostałam zaproszenie na spotkanie. Nie mogłam w to uwierzyć. Pomyślałam, że to żart, więc zignorowałam tę wiadomość. Następnego dnia zadzwonił do mnie mój menager John Sobanski i zapytał dlaczego zignorowałam maila?!  Ponieważ on jest juz po wstępnych rozmowach z menagerem Luisa i zapowiada się, że zostanę na dłużej w LA.

 

Gala.pl: Spotkanie z Luisem Miguelem odmieniło twoje życie?

KS: Myślałam, że Luis będzie chciał, żebym wystąpiłam na przykład w jego teledysku, ale nigdy nie przypuszczałam, że chce bym wyruszyła z nim w trasę koncertową w roli jego wokalistki! Okazało się, że zupełnie przypadkowo w jego domu w Los Angeles poleciał mój cover piosenki, którą Luis zazwyczaj gra na swoich koncertach, który wpadł mu w ucho. Powiedział, że zapisał sobie moje imię i nazwisko i kazał swojemu menadżerowi mnie odnaleźć. Nasze spotkanie trwało zaledwie godzinę, poszłam na nie ze swoim menagerem Johnem. Padła konkretna propozycja. Światowe turnee. Zaniemówiłam. Byłam przerażona ale nie mogłam się nie zgodzić. Przecież to Luis Miguel!

Gala.pl: Jesteś odważna.

KS: Największy problem miałam z językiem. Widzisz ja mówię po angielsku prawie tak dobrze, jak po polsku, ale hiszpański? Musiałam nauczyć się w tym języku 24 utworów zaledwie w kilka tygodni fonetycznie. Zawzięłam się, uczyłam tekstów i muzyki całymi dniami. Nie było łatwo. Nie raz wracałam o drugiej nad ranem z próby, płakałam i mówiłam sobie nie dam rady. Nie jestem wokalistka. Nie udźwignę tak wielkiej presji, ale jakoś udało się. Generalna próba przed pierwszym koncertem wypadła dobrze. Poczułam ulgę. Później juz tylko przymiarka sukienki, butów i tak wyruszyłam w światowe turnee z Luisem Miguel spełniając kolejne marzenie, o którego istnieniu nawet bym nie pomyślała. Dziś mogę powiedzieć, że był to absolutny cud, który zdarza się raz na milion.

Gala.pl: Nie myślałaś, że jak wyruszysz w trasę to zrezygnujesz z aktorstwa, czyli ze swojego największego marzenia?

KS: No właśnie. I tak i nie. Utwory opanowałam do perfekcji. 31 sierpnia po 5 tygodniach prób zagraliśmy olbrzymi koncert na 100 tys. osób z którego praktycznie nic nie pamiętam. Wiem tylko, że koncert Luisa przyszła zobaczyć plejada gwiazd ze świata muzyki. Myślałam, że ta trasa będzie trwała tylko miesiąc. Nie wierzyłam w swoje umiejętności dlatego ciągle towarzyszył mi stres, że się nie nadaje, że zawiodę Luisa i band. Bałam się również, że tak duża trasa koncertowa odciągnie mnie od moich marzeń, czyli od aktorstwa. I tak się stało.

Gala.pl: Ale czy choć przez chwilę nie czułaś się szczęśliwa?

KS: Byłam bardzo szczęśliwa. Trasa koncertowa była niezapomnianym przeżyciem jakiego dane było mi doświadczyć. Nigdy jej nie zapomnę. Każdy krok w tej podróży był niebywałą przygoda. Występowałam na scenie w Las Vegas, która została specjalnie zbudowana dla Celine Dion, dostałam jej prywatna garderobę, wjeżdżałam co wieczór jej prywatną windą na scenę. Był to magiczny czas. Później koncertowaliśmy w Buenos Aires gdzie każdego dnia przez 10 dni przychodziło na koncert Luisa 100 tys. fanów. Dzięki występom z Miguelem zwiedziłam całą Amerykę Południową, Argentynę, Kolumbię, Wenezuelę, Chile, Meksyk, Karaiby…

Gala.pl: Wraz z Luisem Miguelem zagraliście wspólnie 237 koncertów. Stałaś się częśścią jego muzycznej rodziny?

KS: Zarówno zespół Luisa, jak i jego fanów będę zawsze wspaniale wspominać. Niewielu wie, ze nasza  trasa otrzymała w zeszłym roku nagrodę Billboard Music Awards za najlepszą trasę koncertową Ameryki Południowej, a Północnej wygrała Beyonce. Zagraliśmy również koncert podczas North Sea Jazz gdzie na tego samego wieczoru wystąpił Prince i Diana Ross. Niezwykle jest to, że fani Luisa Miguela do tej pory o mnie pamiętają. Wcześniej wokalistki Luisa nie utrzymywały kontaktu z fanami. Stwierdziłam, że czas to zmienić. Zaczęłam umieszczać zdjęcia z trasy z zza kulis. Dostawałam setki listów z podziękowaniami za to, że mogli w końcu zobaczyć jak wygląda to wielkie przedsięwzięcie z drugiej strony. Pamiętam ostatni koncert, który zakończył się łzami. Dziś jak przeglądam filmy lub zdjęcia z tournee sama nie wierzę, że na tej dużej scenie to Ja!

Gala.pl: Ale nadszedł taki moment w którym powiedziałaś dość.

KS: Z Luisem rozstaliśmy się w przyjaźni. Mogłam śpiewać z nim jeszcze przez kilka lat, ale jeśli wtedy bym nie odeszła, to do tej pory wiodłabym szczęśliwe życie tylko pozornie.

Gala.pl: Dlaczego?

KS: Ciągłe podróże, powroty do LA tylko na 4 miesiące oddalały mnie coraz bardziej od mojej pasji. Oczywiście gdybym wygrała rolę w serialu czy filmie to automatycznie zrezygnowałabym z trasy. W trzecim roku koncertowania z Luisem marzyłam, żeby już wrócić do domu. Stale byłam chora, nie było miesiąca żebym nie straciła głosu. Momentami byłam wycieńczona. 4 godziny snu na dobę to mało na regeneracje organizmu. Dlatego kiedy trasa po Ameryce Południowej dobiegła końca ja wróciłam do domu, do Los Angeles.

Gala.pl: Opłacało się?

KS: Uważam, że tak. Miałam olbrzymi głód wzięcia udziału ponownie w castingach. Pamiętam jak kilka lat temu byłam w finale castingu do serialu Spartacus, który był kręcony w Nowej Zelandii. Byłam również na castingu do Jamesa Bonda i do serialu Luck, do którego rolę ostatecznie wygrała Weronika Rosati. 

 

Gala.pl: Mówi się, że powstał o Tobie film. To prawda?

KS: W styczniu tego roku odezwał się do mnie młody reżyser, który zapytał się, czy nie zgodziłabym się opowiedzieć o swojej drodze w życiu która doprowadziła mnie do miejsca w którym dzisiaj jestem. Jest to godzinny dokument który nazywa się Visions. Opowiada on o życiu trzech osób, naszych słabościach, problemach, ale i sukcesach i szczęściu. Jest to godzinny dokument który zgłosiliśmy do kilku festiwali na świecie. O nagiej prawdzie, że można być z małego miasta i nie trzeba mieć wielkiego startu, żeby coś w życiu osiągnąć. Mamy nadzieję, że ten dokument będzie inspiracją dla młodych ludzi którzy myślą, że nie ma przed nimi perspektyw lub możliwości do realizacji ich własnych planów, marzeń. 

Gala.pl: I tak rozpoczęłaś przygodę z postprodukcją. Nie lubisz stać w miejscu?

KS: Hmm, lubię wyzwania. Moja koleżanka Kasia Nabiałczyk, która jest producentem filmu z Jimem Carreyem, pomogła mi zrobić kolejny krok. Zawsze chciałam zobaczyć, jak wygląda praca przy postprodukcji największych filmów na świecie. Kasia wysłała moje CV do Company3, która realizuje postprodukcje takich filmów. Dzięki niej trafiłam na spotkanie. Przeszłam pierwszy etap rozmowy kwalifikacyjnej a następnie drugi po którym dostałam propozycje pracy asystenta przy post produkcji takich filmów jak Jurasic World, Mission Impossible, Everest oraz filmu The Last Face wyreżyserowanego przez Seana Penna. Była to wspaniała przygoda móc zobaczyć cały proces tworzenia filmów, montażu, korekty koloru oraz dźwięku. 

Gala.pl: Długo tam nie zagrzałaś miejsca, znów ciągnie Cię do grania?

KS: Wszyscy dziwią się, że przyjechałam do Polski, ale ja lubię tą przygodę. Sezon zimowy w LA to sezon martwy. To taka cisza przed burzą, która nadejdzie w połowie stycznia i rozpocznie sezon castingowy, który potrwa aż do końca marca. Przyleciałam do Polski ponieważ chciałam jakoś ten czas spożytkować. 

Gala.pl: Nie marnujesz czasu?

KS: Obecnie przygotowuje się do krótkometrażowego filmu w Polsce i pod koniec stycznia planuje polecieć na castingi do LA. Natomiast przyszły rok jednak chciałabym spędzić w Warszawie. 

Gala.pl: Niewiele mówisz o swoim życiu prywatnym.

KS: Nie lubię rozmawiać o swoim życiu prywatnym w mediach. 

Gala.pl: Media spekulowały wiele o twoim romansie z Luisem Miguelem. Trasie towarzyszyło coś więcej niż praca?

KS: Media w Ameryce Południowej pomyliły jego dziewczynę ze mną, a polska prasa, nie zagłębiając się w treści podchwyciła temat. Zupełne nieporozumienie.

Gala.pl: Czy ktoś jest w twoim sercu? 

KS: Prasa bardzo często kreuje nieprawdziwe informacje na temat mojego życia personalnego i snuje różne historie, romanse, o których dowiaduję się z gazet. Mogę powiedzieć tylko jedno. Jestem szczęśliwa.