Anna Kaszuba-Dębska: Schulz czytany na nowo [WYWIAD]
#literatura
Wycofany samotnik z Drohobycza? Tak zwykle widzimy Brunona Schulza. Warto odkryć mniej znaną twarz autora ”Manekinów” – twarz artysty spokrewnionego z jedną z największych skandalistek epoki, świadomego swojej wartości i lubiącego publiczne wystąpienia a jednocześnie twarz człowieka zmagającego się z chorobą psychiczną ojca.
Polina Justova: Dlaczego zainspirowała cię właśnie postać Schulza?
Anna Kaszuba-Dębska: Myślę, że ten temat był mi bliski od zawsze, właściwie od czasów bardzo wczesnego dzieciństwa, kiedy to kodują się w nas obrazy, kształtują emocje, budzi się wrażliwość. Kiedy miałam jakieś 13 lat, dostałam od koleżanki Sklepy cynamonowe. Wówczas zafascynowała mnie ta proza i ta fascynacja trwa do dziś. Ta pamięć, cofanie się do źródeł, te nasączone malarską wrażliwością literackie obrazy, które odczuwałam, czytając Schulza, przypominały mi świat własnego, pierwotnego dzieciństwa. Odczytywałam w nich to, co bezpowrotnie przeminęło, co utraciłam, dorastając, a co było przecież tak ważne w kształtowaniu się mojego widzenia świata i chyba dlatego Schulz wówczas tak bardzo na mnie podziałał. Potem nadszedł czas konfrontacji z jego grafikami i rysunkami. Na poważnie wróciłam do schulzowskiego tematu dopiero na studiach doktoranckich.
Powróciłaś do niego już jako artystka?
Tak. Na warszawskiej ASP, w Pracowni Projektowania Książki i Typografii w pewnym momencie stanęłam przed decyzją wyboru tematu pracy doktorskiej. A że właśnie zostałam zaproszona przez koleżankę na wycieczkę do Drohobycza, po wielu latach znowu powróciłam do Schulza i zaproponowałam temat dotyczący kobiet z jego kręgu – tych realnych i tych z jego dzieł, gdzie są przecież silną dominantą. Interesowały mnie nie tylko kobiety uwiecznione na rysunkach i grafikach, ale przede wszystkim te, które go inspirowały, fascynowały i wskazywały kierunki artystycznego czy duchowego rozwoju. Dzięki tej pracy, poszukiwaniu kobiecych biogramów i zapomnianych herstorii wyłoniły się autorskie projekty artystyczne, mam tu na myśli Projekt Szpilki, polegający na zbieraniu damskiego obuwia wraz z herstoriami ich właścicielek i przeobrażaniu tych butów w obiekty malarskie. Kontynuacją tego działania stał się projekt Emeryty, inspirowany opowiadaniem Schulza pt. Emeryt i przedstawieniem Kantora Umarła klasa. Tu chodziło o skonfrontowanie dwóch rzeczywistości opowiadanych czy opisywanych w historiach przez postacie-obiekty tego, co przeminęło, z tym, co aktualne.
Jak ci się udało dotrzeć do tych kobiet, znaleźć ich namacalne ślady? Przecież tamtego świata już nie ma.
Ich nie ma, ale ślady zostają. Pierwotny, doktorancki pomysł był prosty – znajduję kilkanaście kobiet związanych z Schulzem i projektuję graficznie Księgę, wykorzystując wszelkie odszukane w muzeach i archiwach fotografie oraz dokumenty. Nie myślałam wówczas o warstwie literackiej, ale przecież, żeby zaprojektować książkę, istotny jest też tekst. Wobec tego pierwszym pomysłem było zaproszenie do projektu aktualnie tworzących kobiet i poproszenie ich o napisanie tekstów o tamtych zapomnianych kobietach. Do projektowanej przeze mnie Księgi współczesne artystki napisały krótkie, czy to literackie, czy bardziej osobiste teksty. Ale wciąż czegoś mi brakowało, z ciekawości sama rozpoczęłam poszukiwania herstorii trzynastu kobiet, które wybrałam spośród rzeszy innych osób związanych z Schulzem. Z tych poszukiwań zgromadził się spory materiał biograficzny, który coraz bardziej puchł i rozbudowywał się, i który musiałam spisać, aby uporządkować fakty, zdarzenia, aby w końcu zbudować herstorie od nowa. Na podstawie tych działań powstała książka Kobiety i Schulz opublikowana w 2016 roku, z nowymi wątkami i nowymi postaciami związanymi z rodziną Brunona Schulza, co niewątpliwie dopełnia biografię samego pisarza. Wówczas nauczyłam się ważnej rzeczy - że poszukiwanie wątków biograficznych jednej osoby, to odnajdywanie życiorysów wielu innych osób orbitujących w jej kręgu, łączenie wątków z pozoru błahych czy banalnych. Ważną rolę spełnia u mnie intuicja połączona z potrzebą precyzyjnego, wręcz detektywistycznego, udowodnienia faktów.
Czy któryś z tych losów dotknął cię szczególnie mocno?
Większość wybranych przeze mnie trzynastu biografii kobiet skończyło się tragicznie, wraz z Holokaustem i drugą wojną światową. Ale jednym z moich odkryć była na przykład postać pięknej, żydowskiej kochanki księcia Radziwiłła, opisywanej w przedwojennej, nawet międzynarodowej prasie, Jeanette Suchestow, której do tej pory nigdy nie kojarzono z osobą Brunona Schulza. Dzięki mojej intuicji i poszukiwaniom okazało się, że była to osoba z nim spokrewniona, z bliskiego rodzinnego kręgu. Ten przypadek pokazał mi, że warto podążyć za własną intuicją i niczym detektyw dociekać, szperać, węszyć, by w końcu połączyć wątki, które na pierwszy rzut oka wydają się kompletnie ze sobą nie związane.
Dlaczego akurat o niej wspominam? Kiedy ją odnalazłam, była to postać intrygująca mnie o tyle, że jej postawa, aparycja, wykwintne, eleganckie ubiory, które oglądałam na zachowanych w prasie fotografiach, były jakby żywcem wyjęte z rysunków Brunona Schulza, więc pomyślałam, że mógł się nią inspirować tworząc własne rysunki i grafiki. Jeanette była osobą o niezwykle ciekawym i pokrętnym życiorysie. Żydówka, żona milionera z Drohobycza – potentata naftowego o licznych niebanalnych interesach w całej Europie, podobno najbogatszego człowieka Galicji – później związana gorącym, śledzonym przez media i brukowce romansem z podstarzałym Radziwiłłem, zwanym Rudym, znanym z licznych nieudanych związków awanturnikiem, ale jednak księciem. Dla niego przyjęła, gorsząc opinię publiczną, chrzest w obrządku kościoła polsko-katolickiego, by związać się z nim węzłem małżeńskim, co oczywiście nie było do końca akceptowane przez ród Radziwiłłów. No bo przecież nie do pomyślenia był fakt, że ochrzczona Żydówka z Drohobycza, rozwódka z żydowskim synkiem, zostaje wielką księżną. Ale stołecznym elitom nie przeszkadzało, że Janette uczestniczy z osiadłym w środowisku politycznym Radziwiłłem w międzynarodowych bankietach, gdzie brylowała inteligencją, urokiem i nienaganną niemczyzną, olśniewając majątkiem poczciwego ex-męża, spokrewnionego z Brunonem Schulzem, Beniamina Suchestowa. Znane są wypady kochanków na polowania do rodzinnej Białowieży, również w czasie, gdy goszczono tam delegacje dyplomatyczne z Niemiec. To tam Janette poznała myśliwskiego asa Hermana Göringa, przyszłego zbrodniarza wojennego. Zdjęcie z polowania Jeanette z Göringiem wielokrotnie ratowało jej życie w czasie okupacji; nawet w Auschwitz Niemcy nie wiedzieli, co z tym fantem zrobić. Nie znaczy to, że los okazał się dla Jeanette łaskawy, prawdą jest, że użyła wszystkich możliwych atutów, żeby przetrwać, chociaż nie udało się to ani jej ex-mężowi, ani ukochanemu synowi. Jeanette to postać intrygująca i tragiczna, zasługująca na osobny scenariusz, który zresztą miał powstać na zlecenie hollywoodzkiej wytwórni filmowej. To postać jeszcze przed drugą wojną światową z pasją opisywana w brukowcach, gdzie jej romans z księciem porównywano do mezaliansu króla Anglii Edwarda Windsora z Amerykanką Wallis Simpson.
Kolejna bliska mi postać to młodziutka malarka Anna Płockier, studentka krakowskiej ASP, członkini pierwszej Grupy Krakowskiej, przyjaciółka Tadeusza Kantora, który z jej przyszłym mężem Markiem Zwillichem snuł studenckie marzenia o własnym autorskim teatrze. Pierwsze wspólne próby podejmowali jeszcze na studiach malarskich, Anna razem z Erną Rosenstain uczestniczyły w tych spektaklach. Udało mi się pewne rzeczy w jej życiorysie wyjaśnić. Ale gdyby nie zachowały się listy Brunona Schulza do niej, któż by dziś pamiętał o niej, czy o wizjonerze nowego teatru Marku Zwillichu, którego idee kontynuował Tadeusz Kantor. Holokaust zmiótłby bezpowrotnie pamięć o tych ideach i ich autorach.
Dlaczego biografia Schulza jest teraz potrzebna? Mamy Regiony wielkiej herezji Ficowskiego, jest Słownik Schulzowski, są liczne opracowania naukowe…
Napisanie współczesnej biografii Brunona Schulza byłoby oczywiście niemożliwe bez ogromnej pracy wykonanej przez nieocenionego Jerzego Ficowskiego, który poświęcił całe swoje życie na poszukiwanie i ochronę spuścizny ukochanego pisarza. Jego imponujące archiwum to najbardziej obszerne źródło informacji. Oczywiście mamy Regiony wielkiej herezji jego autorstwa i wiele innych publikacji o Schulzu opartych na książkach Ficowskiego, ale poznając wspomniane archiwum i wczytując się w relacje oraz wspomnienia świadków, dochodzi się do wniosku, że nie wszystkie wydarzenia ujrzały światło dzienne, że są pewne rejony biografii pisarza potraktowane zbyt poetycko, inne z kolei są zupełnie nie poruszone, pozostawione bez echa. W świadomości czytelników powstał pewien utarty kanon postrzegania biografii Schulza, z lubością powtarzany przez dziennikarzy (głównie przy okazji daty śmierci pisarza), który brzmi mniej więcej tak: "Biedny, ograniczony małomiasteczkowym horyzontem, syn bławatnego kupca, zastrzelony przez gestapowca w tył głowy na ulicy miasta, którego nigdy nie opuszczał, nieopodal miejsca, w którym się urodził, ogromny talent, samouk bez studiów". Jest to jedynie romantyczna półprawda.
Po pierwsze, Schulz pochodził z dobrze osadzonej w realiach finansowych rodziny drohobyckich przemysłowców, zajmujących się między innymi wydobyciem, rafinerią i handlem ropą naftową. Po drugie, Drohobycz nie był w owym czasie małym miasteczkiem, a raczej taką naszą europejską "Pensylwanią", miastem eksperymentalnym, rozwijającym się, z licznymi nowinkami technologicznymi i wynalazkami, bogacącym się dzięki gorączce czarnej ropy. Miastem, do którego przybywał każdy, kto chciał polepszyć swój byt, w tym również ojciec Schulza, Jakub. Członków rodziny Schulza ze strony matki odnajdziemy na każdym poziomie hierarchii administracyjnej miasta, w radach kahału, w funduszach zdrowia, w organizacjach charytatywnych, w licznych spółkach handlowych z siedzibami nie tylko w Drohobyczu, Borysławiu czy we Lwowie, ale też w centrum ówczesnej stolicy państwa – w Wiedniu. Po trzecie, nazywany pieszczotliwie przez matkę Brunio Schulz był młodzieńcem, który odczuwał swoją inność, bo pragnął być artystą. Chciał wyrwać się z przemysłowego miasta do wielkiego świata sztuki, stąd próba studiów malarskich na Akademii Sztuk Pięknych w Wiedniu, potem studia na Politechnice we Lwowie, o czym chyba nikt nie wie, studia na warszawskiej ASP i finalnie Akademia Sztuk Pięknych w Krakowie. To oczywiście tylko techniczne uwagi.
Myślę, że podjęłam temat napisania od nowa biografii Schulza trochę z powodu tych "technicznych uwag", na pewno też z chęci wyprostowania pewnych biograficznych błędów, które poprzez brak weryfikacji były powielane w kolejnych schulzowskich publikacjach. Ale przede wszystkim brakowało mi całościowej biografii, której dominantą byłaby prawda, może bolesna, ale prawda, a nie mityczna poetycka opowieść.
Zmierzyć się z pracą Jerzego Ficowskiego – wielkiego biografa wielkiego pisarza – to dla mnie ogromne wyzwanie i trudne doznanie. Trzeba pamiętać, że Ficowski dokonał rzeczy niemożliwej, bo przez dziesiątki lat z perspektywy zamkniętego w PRL-owskiej rzeczywistości biografa, z uporem maniaka zbierał materiały o Schulzu, pisząc listy do osób rozproszonych przecież po wojnie i Holokauście po całym świecie, od obu Ameryk, po Argentynę, Rosję czy Izrael. Pamiętajmy, że w czasach, kiedy granice były zamknięte, kiedy nie było cudownego internetu, kiedy listy, szczególnie te zagraniczne, kontrolowano, jemu udało się zdobywać adresy, korespondować, odzyskiwać pamięć po ukochanym pisarzu, otrzymać czy zakupić rękopisy, listy, rysunki i grafiki Brunona Schulza. Trwało to dziesiątki lat. Bez Ficowskiego nie byłoby nic, tylko biała schulzowska plama. Jego rolą było zachowanie pamięci o Brunonie Schulzu, pisarzu, przecież w rzeczywistości PRL-u wcale niełatwym. Poza tym nie mógł powiedzieć o nim wszystkiego, pewne obyczajowe fakty zaszkodziłyby mitowi. Ale dotykał ich, choć wolał, aby pozostały w archiwum. O pewnych rzeczach niewskazane było mówić.
O jakich?
Intymnych, delikatnych, drażliwych, osobistych. I nie mam tu na myśli tylko sensacyjnego dla niektórych wątku schulzowskiego masochizmu czy fetyszyzmu, choć to oczywiście składa się na całość osobowości. Z mojej perspektywy poznawania Schulza patrzę na te aspekty jego życia raczej ze smutkiem. Chodzi mi o coś głębszego, niewypowiedzianego, coraz trudniejszego z upływem lat do zdefiniowania. Czegoś, co tkwi u źródeł, gdzieś w poszarzałym, zamglonym dzieciństwie. Tego czegoś, czego nie można dowiedzieć się wprost, ale trzeba domniemywać na podstawie zachowanych wspomnień czy publikacji. Ficowski na pewno zdawał sobie z tego sprawę, ale dla dobra pisarza, którego przede wszystkim pragnął ocalić od zapomnienia, tego nie wypowiedział.
Powstaje dylemat moralny: jak głęboko biograf powinien sięgać do życiorysu swojego bohatera? Może pewnych wątków nie warto upubliczniać?
W życiu i twórczości jestem zwolenniczką może banalnego sformułowania "prawda was wyzwoli". Jako artystka uważam, że pisarze i artyści, w ogóle twórcy, mają prawo przekraczania barier, wręcz powinni to czynić, by poszerzać horyzonty i wyprzedzać epoki, by otwierać innym oczy i głowy. Pisząc o Brunonie Schulzu, nie miałam dylematu moralnego, wręcz przeciwnie - podążałam za Schulzem, który głośno mówił słowem i obrazem o potrzebie zrozumienia i akceptacji własnej inności. Opierając się na wspomnieniach i opiniach innych, pragnęłam odsłonić problem na tyle, na ile można go pokazać. Ale czułam, że trzeba to robić w sposób subtelny i liczyć na wrażliwość oraz inteligencję czytelnika.
Czyli w swojej biografii mówisz wprost o czymś, o czym Ficowski mówił między wierszami.
Tak. Mówię na przykład o chorobach psychicznych. Dotykam tych trudnych rodzinnych spraw, które nie były obce ani Ficowskiemu, ani jego korespondentom. W latach czterdziestych XX wieku pojawiły się artykuły naukowe opisujące postać Schulza i wątki Schulzowskiej prozy z punktu widzenia psychologii. Stale powracające obrazy w twórczości graficznej poddane zostały analizie psychiatrycznej. I, co ciekawe, sam Bruno Schulz autoryzował jeden z artykułów. Myślę, że w licznych kontaktach z lekarzami psychiatrii, mających w owym czasie duży wkład w rozwój polskiej psychoanalizy, szukał odpowiedzi, na stan w jakim dane mu było funkcjonować od najmłodszych lat. Myślę, że to jest właśnie taki trudny temat, który boleśnie poruszam i dogłębniej próbuję zrozumieć. To niestety burzy pewien wypracowany przez lata schemat postrzegania rodziny Schulza. O zgrozo, odmitologizowuję postać wielkiego ojca maga, stawiam matkę w roli plastra-katalizatora, przywracam miejsce do tej pory nieobecnej siostrze. Opowiadam o zdrowym rozsądku i dystansie brata. Jednym słowem wracam do źródeł.
Czy żyje chociaż jedna osoba, która pamiętałaby osobiście Schulza?
Nie. Chyba nie. Czas pędzi nieubłaganie, ludzie odchodzą. Nie ma tych, którzy go znali osobiście, na szczęście pozostały wspomnienia i listy bliskich mu osób. Może jeszcze gdzieś żyją uczniowie i uczennice profesora Schulza. Poznałam oczywiście słynnego na cały świat Alfreda Schreyera z Drohobycza, który opowiadał wiele o Schulzu i znany był jako jego uczeń, ale wydaje mi się, że jego opowieści o Schulzu były opowieściami, które przeczytał u Ficowskiego. Schreyer nie był uczniem Brunona Schulza, za to jego wychowawczynią była wspaniała kobieta, którą ciepło wspominał i mi o niej opowiadał. Poświęciłam jej sporo miejsca w książce Kobiety i Schulz i oczywiście piszę o niej w biografii, mowa tu o oficjalnej narzeczonej Brunona Schulza – Józefinie Szelińskiej.
Przez ostatnie lata Schreyer był w Drohobyczu orędownikiem pamięci o Schulzu i ciekawostką dla przybywających ze świata schulzowskich poszukiwaczy. Był tym, który dotykał tamtego czasu i oddychał tym samym drohobyckim powietrzem. co Bruno Schulz. Był osobą, z którą można było porozmawiać i przybliżyć sobie tamtą epokę.
Jedyną żyjącą osobą, która jest spokrewniona z Schulzem i której, dzięki internetowi, mogłam przekazać moje wątpliwości, jest ostatni potomek rodziny Schulzów. To wnuk Izydora Schulza, brata Brunona, mieszkający na Zachodzie Marek.
Jak się pisze biografię, którą trzeba składać jak puzzle z różnych strzępków, urywków, rozrzuconych po świecie skrawków?
Bardzo trudno. To mozolna praca i droga przez mękę, ale kiedy już się wchodzi w ten strumień świadomości dokumentalno-pisarko-biograficznej i zapomina o reszcie świata, to pojawia się jakaś przedziwna, podświadoma siła, która cię niesie. Nie wiem, jak nazwać ten stan, może to po prostu trans. Czasem tego doświadczam, gdy maluję obrazy. Masz jakiś plan, wizję, kompozycję, a tu nagle podczas samego procesu malarskiego wyłania się z płótna coś, co cię zadziwia, zdumiewa i zachwyca. Trudne było to pisanie, czasem euforyczne, czasem smutne. Pisząc, korzystałam z archiwów, z publikacji, które ukazywały się od czasów przedwojennych do współczesnych. To tysiące dokumentów. Muszę też uczciwie powiedzieć, że obecnie jest wiele osób, które zawodowo czy z fascynacji i pasji (jak w moim przypadku) badają różne etapy życia Brunona Schulza i mają w swoich poszukiwaniach ciekawe efekty. Publikowane artykuły wnoszą kolejny krok do zrozumienia i poznania jego biografii. Pisząc tę biografię, miałam też z tyłu głowy prośbę wydawcy, żeby była ciekawa dla czytelników i spełniała rolę popularyzatorską. Dlatego finalnie w druku ukaże się jakaś część z miliona trzystu tysięcy znaków wystukanych przeze mnie na klawiaturze komputera.
Czy udało się znaleźć jakiś wcześniej nieznany artefakt – list, zdjęcie, rysunek?
Jeżeli chodzi o poszukiwanie listów czy zdjęć, to są to rzeczy trudne do odnalezienia. Natomiast wspaniałe jest we współczesnych czasach to, że otwarto biblioteki cyfrowe. Można swobodnie korzystać z zasobów bibliotek z polskimi czasopismami w Kijowie, w Polsce i na całym świecie. Dzięki temu ukazały się światu nowe wątki dotyczące rodziny i twórczości Schulza. Na przykład ostatnio odnalazł się wydawany w Drohobyczu „Przegląd Podkarpacia” z 1937 roku, w którym w kolejnych numerach zamieszczono ciekawy esej Schulza o Maurycym Lilienie – drohobyczaninie, artyście secesyjnym, którego twórczość graficzna miała istotne znaczenie dla rozwijającego się w Europie ruchu syjonistycznego. Schulz wygłaszał ten esej kilkakrotnie we Lwowie czy Drohobyczu podczas organizowanych przez żydowskie organizacje społeczne odczytów, o czym znów donoszą kolejne numery lwowskiej „Chwili”. Ten fakt rzuca nowe światło na kolejne epizody jego biografii - teraz wiemy, że jako nauczyciel dorabiał sobie publicznymi odczytami, od których jak widać wcale nie stronił. Moim zdaniem istnieje duże prawdopodobieństwo, że w jednym z periodyków z epoki leży jego zapomniany esej o wybitnym drohobyckim malarzu światowej klasy Leopoldzie Goetliebie – również, jak donosi prasa, wygłaszany przez Schulza na publicznych odczytach i prezentacjach.
Jednym z moich maleńkich odkryć jest kwestia zawarcia znajomości z Deborą Vogel. Trzeba było prześledzić setki nazwisk niekompletnych spisów zakopiańskich kuracjuszy z wielu lat, by dowieść, że znali się już wcześniej, niż to jest oficjalnie podawane, albo że jednym z kuracjuszy był też najbliższy przyjaciel Brunona, Stanisław Weingarten.
Są drobnostki, które rzucają nowe światło na wielkie sprawy. Znane są powszechnie stare fotografie, widokówki drohobyckiego rynku z narożną kamienicą należącą do rodziców matki Schulza – Kuhmerkerów i oknami ich mieszkania, ale dopiero po powiększeniu okazuje się, że na parterze, na rogu, mieściła się apteka ,,Pod Czarnym Orłem” Efraima Safrina, a obok, po drugiej stronie wejścia do kamienicy, kawiarnia z niebieskimi markizami ochraniającymi klientów przed słońcem. To kawiarnia ,,Boulvard” Idy Schechter oferująca wyśmienite trunki marki ,,Wiśniewski Leonard i spółka” z udziałami bliskich krewnych. Osławiony z kolei sklep bławatny Jakuba Schulza w kamienicy na rynku tak naprawdę oficjalnie w spisach ksiąg biznesowych należał do jego żony i mieścił się w bocznej ścianie kamienicy pod szyldem ,,Henrietta Schulz”, a obok sprzedaży materiałów parano się tu też damską modą.
Najbardziej sensacyjny wątek w biografii Schulza to bez wątpienia powieść Mesjasz, która zaginęła w zawierusze wojennej albo, jak sądzą niektórzy, w ogóle nigdy nie powstała. Ficowski całe życie marzył o tym, że ją w końcu odnajdzie. Też miałaś takie marzenie?
Nie mam takiego marzenia. Wątek poszukiwania Mesjasza wydaje mi się tak samo sensacyjnie modny jak masochizm i fetyszyzm Schulza. Oczywiste jest, że Mesjasz istniał. Są tego dowody w listach, które Schulz pisał do wielu osób. Fragmenty czytali ci, których pochłonął Holokaust, ale też znane były ocalałym, na przykład pamiętał je Artur Sandauer. Praca nad Mesjaszem była dla Schulza trudna, mozolna, długotrwała Pisał go, przerywał, powracał, ciągle użalał się z powodu niemożności dokończenia tego dzieła i być może na niezrozumiałość pewnych wątków. A miało to być dzieło życia. Bruno Schulz był człowiekiem, któremu trudno było pogodzić obowiązki zawodowe z twórczością artystyczno-literacką.
Moim zdaniem, jeśli już mamy go poszukiwać, to warto pochylić się nad najważniejszym dziełem graficznym Schulza, grafikami Xięgi Bałwochwalczej. Jest w niej wiele mesjańsko-bałwochwalczych odniesień. Bo jeśli skonfrontuje się je z rytualnymi obrzędami mesjańskiej sekty Jakuba Franka, to może się okazać, że wcieleniem boskości jest dziewczynka (u Franka jego córka Ewa), której oddawano hołd, czołgając się i całując ją po stopach.
Znana jest historia poszukiwania Mesjasza przez Jerzego Ficowskiego, z której wynika, że dzieło to jest przechowywane pod innym tytułem i nazwiskiem w archiwach KGB. Próbom odnalezienia towarzyszyły dziwne zbiegi okoliczności, a osoby, które mogłyby do niego doprowadzić, nagle umierały. Może sam Mesjasz nie chce się odnaleźć?
Gdyby sobie wyobrazić, że Zagłady nie było… Jak by się potoczyły losy Schulza? Czy zostałby uznanym pisarzem? Czy zdobyłby międzynarodową sławę?
Gdyby sobie wyobrazić, że Zagłady nie było, świat wyglądałby dziś zupełnie inaczej. Zawsze zadaję sobie to pytanie, gdy myślę o noblistach, jak wieloma mogłaby się poszczycić Polska. Może i Schulz otrzymałby literacką Nagrodę Nobla? Nawet był kiedyś w Sztokholmie, ale czy o tym myślał? To oczywiście gdybanie. Pewne jest, że otrzymał najważniejszą nagrodę literacką w Polsce, co od razu ustawiło go w hierarchii pisarzy na samym szczycie, więc może gdyby nie było Zagłady, byłby naturalnym polskim kandydatem do literackiego Nobla.
Schulz od najmłodszych lat świadomy był swojej wyjątkowości i pragnął się wybić, zdobywać wykształcenie, rozwijać twórczo. Świat stał przed nim otworem, ale los zesłał potworne wojny, które komplikowały realizacje marzeń. Robił wszystko, żeby zostać uznanym przez innych, bardzo potrzebował atencji i zainteresowania swoją osobą. Choć wydaje nam się, że był zamknięty w sobie i skromny, to niewątpliwie miał świadomość własnego geniuszu. I przez lata podejmował starania, żeby ten geniusz pokazać światu, skonfrontować się z nim. Jako artysta chciał być odczytanym przez widza, nawet za cenę uznania go za skandalistę czy zboczeńca. Jeśli chodzi o twórczość literacką, zabiegał o to, żeby jego dzieła tłumaczono na wiele języków. Sam podejmował też próby pisania po niemiecku z nadzieją na otwarcie się przed nim tamtego rynku literackiego. Z teką grafik i rysunków pod pachą, z nadzieją na odkrycie jego talentu pojechał do Wiednia, Berlina czy Paryża.
Za życia nie zdobył międzynarodowej sławy, ale teraz owszem. To, że Schulz jest polskim pisarzem tak bardzo rozpowszechnionym w świecie, tłumaczonym na tak wiele języków, dowodzi, że jest uznanym pisarzem. Uważam, że jest artystą ponadczasowym. Ta proza nieustannie inspiruje scenarzystów teatralnych, artystów wizualnych, muzyków. To jest piękne.
Dużo miejsca w twórczości Schulza zajmuje Drohobycz. Właściwie bez Drohobycza nie mógł tworzyć, o czym też niejednokrotnie wspominał w listach. Czuł z nim wyjątkową więź, stworzył mit Drohobycza. Jak to się ma do realnego miasta? Czy czułaś będąc w Drohobyczu ducha Schulza?
Drohobycz dla Schulza był bezpiecznym miejscem z oswojonym horyzontem, tu czuł się dobrze, tu był u siebie. Z narastającymi z wiekiem fobiami, nasilającymi się depresjami i problemami wiedział, że Drohobycz znaczy brak zagrożenia, tu go wszyscy znali, tu potrafił poruszać się swobodnie, w tym (jak to określała Józefina Szelińska) plemienno-rodzinnym kręgu wzajemnych koligacji i powiązań. Drohobycz to w końcu miejsce genialnej epoki, narodzin mitu i powrotów do utraconego dzieciństwa.
Moje pierwsze spotkanie z Drohobyczem było spotkaniem tragicznym. Ujrzałam przykry postsowietyzm, nędzną egzystencję mieszkańców, a przybywając tu, miałam naiwne marzenie spotkać Schulzowskiego ducha. Chciałam przysiąść na drohobyckim Rynku z książką Sklepy cynamonowe w ręku i chłonąć magiczną atmosferę. Nic z tego. Szybko uciekłam w góry. Pół roku później pojawiłam się tu znowu, tym razem z kolegą Mikołajem, rodowitym drohobyczaninem. Opowiadał o ludziach, pokazywał zakątki i miejsca i dopiero wówczas Schulzowski duch objawił się. Pamiętam, że w starej knajpie, po niedzielnej sumie siedziały starsze panie przy szklankach z koniakiem zakarpackim, piłam tam kawę parzoną w tyglu na piasku (Schulz uwielbiał ten napój), a pani kelnerka obliczała kwotę do zapłacenia na wielkim drewnianym liczydle tak szybko, że nie mogłam za nią nadążyć. To była magia.
Ale to już jest zupełnie inna rzeczywistość – inny kraj, inni ludzie. Oczywiście są organizacje i ruchy, które powodują, że schulzowski Drohobycz odżywa, dzieje się tak podczas Międzynarodowego Festiwalu Brunona Schulza, na który zjeżdżają artyści, literaci, fascynujący ludzie z całego świata. Mam bardzo dużo ciepłych wspomnień i przyjaźni tam zawartych.
Robiłaś na tym festiwalu projekt Szpilki.
Przez wiele miesięcy zbierałam damskie buty z historiami, malowałam je, by w Drohobyczu przed willą Bianki ułożyć je na trawniku w kompozycję, wychodziłam tym działaniem w przestrzeń publiczną, z nadzieją zaintrygowania projektem drohobyczan. To było ciekawe doświadczenie. Przychodzili starsi, młodzi, dzieci i wszyscy chcieli te buty kupować, niektórzy przymierzali, myśleli, że ja nimi handluję. Nigdy nie słyszeli o Schulzu, więc im opowiadałam. I to była moja misja, by przypomnieć im o Brunonie Schulzu. To smutne, że wówczas niewiele osób o nim słyszało.
Jesteś jednocześnie artystką i pisarką. Schulz również łączył w sobie te dwa żywioły. Pisałaś o nim bardziej z perspektywy malarskiej czy literackiej?
Moją ideą było napisać biografię malarza, później pisarza. Piszę o obrazach, których już nie ma. Na bazie ocalałych wspomnień poszukuję w nich kolorów i form. Zagładę przeżył tylko jeden obraz olejny. Schulz całe życie pragnął być artystą, malarzem. Bardzo pieczołowicie wykonywał grafiki w technice cliché-verre. A tu nagle, pewnego razu przytrafiło mu się wydanie opowiadań i został uznanym pisarzem, otrzymał ważną nagrodę literacką, o której niejeden literat marzył.
Anna Kaszuba-Dębska – malarka, graficzka, ilustratorka, projektantka książek. Autorka, reżyserka filmów animowanych i reklam. Opublikowała książki: Kobiety i Schulz oraz Poczet królowych polskich. Jej nowa biografia Brunona Schulza Bruno. Epoka genialna ukaże się w przyszłym roku nakładem wydawnictwa Znak.
Bruno Schultz
anna kaszuba-dębska
Wywiady Culture.pl
[{"nid":"38032","uuid":"69b3064e-aba9-48c4-8d33-2e80a9809286","type":"article","langcode":"pl","field_event_date":"","title":"Rodzinne muzeum Aleksandry Waliszewskiej ","field_introduction":"Warszawska malarka chce stworzy\u0107 prywatne muzeum po\u015bwi\u0119cone tw\u00f3rczo\u015bci kobiet-artystek z jej rodziny.","field_summary":"Warszawska malarka chce stworzy\u0107 prywatne muzeum po\u015bwi\u0119cone tw\u00f3rczo\u015bci kobiet-artystek z jej rodziny.","path":"\/pl","path_node":"\/artykul\/rodzinne-muzeum-aleksandry-waliszewskiej","topics_data":"a:2:{i:0;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259607\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:16:\u0022#sztuki wizualne\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:23:\u0022\/topics\/sztuki-wizualne\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}i:1;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259644\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:8:\u0022#culture\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:14:\u0022\/temat\/culture\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}}","field_cover_display":"default","image_title":"","image_alt":"","image_360_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/360_auto\/public\/field\/image\/a_waliszewska4.jpg?itok=f8aV_XR3","image_260_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/260_auto_cover\/public\/field\/image\/a_waliszewska4.jpg?itok=79ckywzW","image_560_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/560_auto\/public\/field\/image\/a_waliszewska4.jpg?itok=ey8_0jzg","image_860_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/860_auto\/public\/field\/image\/a_waliszewska4.jpg?itok=fDiA6WYP","image_1160_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/1160_auto\/public\/field\/image\/a_waliszewska4.jpg?itok=jwhTCxOU","field_video_media":"","field_media_video_file":"","field_media_video_embed":"","field_gallery_pictures":"","field_duration":"","cover_height":"249","cover_width":"440","cover_ratio_percent":"56.5909"}]