Urodził się 3 maja 1888r. w Ruszkowcu pod Opatowem, w rodzinie ziemiańskiej osiadłej od lat na terenie ziemi sandomierskiej. Podczas Chrztu świętego otrzymał imiona Władysław Zygmunt. Syn Hipolita i Bronisławy z Dudelskich. Z pewnością poważny wpływ na dalsze jego losy wywarły tradycje rodzinne - ojciec był Powstańcem 1863r., służył pod generałem Dionizym Czachowskim. Już jako uczeń gimnazjum w Radomiu zetknął się z tajnym ruchem niepodległościowym. Za udział w strajku uczniowskim został z tej szkoły usunięty. Ukończył polskie gimnazjum Mariana Rychłowskiego w Warszawie (1905r.). Był to czas powstańczo-rewolucyjny. Walki toczyły się w całej Rosji, z tym, że na terenach zagarniętych Polsce dążono również do odzyskania niepodległości. Matura Beliny miała miejsce zaledwie w pół roku po wydarzeniach na Placu Grzybowskim (13.XI.1904r), kiedy to po raz pierwszy od klęski Powstania Styczniowego odpowiedziano strzałami na strzały atakujących demonstrantów kozaków.
Przez Goszyce, Skrzeszowice i Działoszyce dotarli ułani aż pod Jędrzejów, rozsiewając po drodze wieści o nadciągających licznych polskich oddziałach strzeleckich. Zwielokrotnione przez powtarzających wiadomości dotarły do Jędrzejowa jeszcze przed Beliniakami. W ich wyniku carscy urzędnicy opuścili miasteczko. Belina wspominał (pisownia jak w oryginale): "...Na noc stanęliśmy w polu pod wsią Prętocinem, ubezpieczając się jednym posterunkiem od strony Prętocina - Słomnik. Noc była ciemna. O świcie nasz posterunek zauważył w odległości paruset kroków posterunek nieprzyjacielski (..). Wobec tego wysłałem ponownie na zwiady i dla wyjaśnienia sytuacji Janusza i Bończę. Po powrocie zameldowali mi, że w Prętocinie odległym od nas o pół kilometra, stoi szwadron pograniczników, że już są zaalarmowani i mają niezwłocznie opuścić wieś. Kazałem założyć bagnety na broń i w tyralierze pomaszerowaliśmy (...). Szwadron nieprzyjacielski opuścił wieś bez wystrzału w kierunku wschodnio-północnym. Gdy przechodziliśmy koło kościoła, miejscowy ksiądz stał na wzniesieniu i żegnał nas krzyżem. Z Prętocina pomaszerowaliśmy z powrotem na Skrzeczowice-Goszyce.W Skrzeczowicach u p. Kleszczyńskiego zarekwirowaliśmy pięć koni, które były pierwszymi wierzchowcami przyszłego pułku ułanów. Stamtąd też pomaszerował z nami młody Dzik - Kleszczyński, późniejszy oficer I-go pułku ułanów. Dalszą drogę do Krakowa odbyliśmy bez żadnych przeszkód". (W dziesiątą rocznicę pierwszego zwiadu ułańskiego umieszczono na ścianie dworku Zofii Zawiszanki w Goszycach tablicę pamiątkową informującą o przekroczeniu kordonu granicznego przez patrol Beliny). 4 sierpnia "siódemka" zameldowała w Oleandrach wykonanie zadania. Wszyscy zostali skierowani do tworzącej się Pierwszej Kompanii Kadrowej. Zgodnie z zaleceniami Komendanta Piłsudskiego w strzeleckich oddziałach opuszczających Kraków 6 sierpnia 1914 roku nie używano stopni wojskowych. Do przełożonych zwracano się "obywatelu Komendancie ", "obywatelu szefie", "obywatelu plutonowy". O wyższości rangi w strzeleckich oddziałach miały zadecydować przyszłe czyny i postawa w czasie walk z nieprzyjacielem.
Z przyzwolenia Piłsudskiego prowadził Belina werbunek do ułanów. Z grupki dziesięcioosobowej, która pojawiła się w Kielcach, stanął wkrótce pierwszy szwadron kawalerii liczącej około 140 szabel. Jak wspominał w późniejszych latach Józef Smoleński: "Często były wypadki, zwłaszcza w miesiącach początkowych, że do Beliny zgłaszali się starsi podoficerowie, a nawet oficerowie piechoty, mimo że powodowało to dla nich utratę stopnia. Był to najlepszy przykład, jak pociągała ludzi cecha dziedziczna Polaków - atrakcyjność kawalerii, co tak dobitnie, choć powierzchownie, wyraziła znana piosenka 'Ułani, ułani, malowane dzieci'. Emblematy kawaleryjskie, w pierwszym rzędzie koń i szabla, dalej mundur, czako, sznury, oraz cała elegancja i 'grandezza' pociągała nawet najbardziej poważnych mężów - profesorów, literatów, doktorów różnych nauk, którzy z Sirko-Sieroszewskim na czele z dumą wkładali na bakier niewygodne czako, dopinali wyłogi munduru, przewieszali z fantazją kożuszek przez ramię i podkręcali siwego wąsa". Już 10 sierpnia zgłosił się do Beliny, na zarekwirowanym pod Wodzisławiem koniu, jako dziesiąty ułan w słynnym patrolu - Bolesław Długoszowski ps. Wieniawa, lekarz, poeta, literat, w latach późniejszych jeden z najpopularniejszych w dwudziestoleciu międzywojennym. Po walkach we wrześniu nad Nidą (pod Nowym Korczynem, Wiślicą, Szczytnikami i Czarnkową) szwadron Beliny otrzymał przydział do pozostającej pod niemieckim dowództwem 40 brygady kawalerii i wraz z nią toczy boje m.in. pod Łowiczem, Modlinem, Ozorkowem, Aleksandrowem i Łodzią. Następnie wraca przez Częstochowę, Miechów i Ulinę do Krakowa. 1 listopada szwadron Beliniaków zostaje przekształcony w dywizjon a w kilkanaście dni później skierowany w rejon Limanowej (walki m.in. w rejonie Chyżówek, pod Stopnicami, Kamienicą, Wysokiem, Dąbrową). Po wypoczynku w Nowym Sączu, podczas którego 1 pp Leg. Pol. przemianowano na 1 Brygadę, Beliniacy walczą pod Łowczówkiem. Prażmowski został ranny (23.XII.1914). Pozostał ze swymi podkomendnymi na linii frontu "Belina dokonywał po prostu cudów - pisał później J. Piłsudski - biedni ułani na siodłach zdatnych do spacerów (...), uzbrojeni w długie, niezdatne do konnej służby karabiny, które do krwi rozdzierały im plecy, a jednak patrolowali wytrwale, robiąc niekiedy po 60-80 km dziennie w różnych kierunkach (...)". Wówczas to - wspominał J. Kaden Bandrowski - "...uśmiech (...) pojawiał się na twarzy Piłsudskiego, kiedy się Komendantowi Belina na kwaterze meldował (...), podczas bitwy nad Wisłą, na Podhalu, pod Limanową czy Nowym Sączem, otworzą się drzwi nagle i wejdzie rotmistrz Belina, zachla stany błotem aż po brwi, ten Belina o twarzy smagłej, oliwkowej, osmaganej wichrem, rozjaśnionej błyskiem wielkich stalowych oczu, ten Belina z przymarzniętym wąsem, z kudłami zwichrzonymi na głowie, (...) osobliwie postawny, niby skromny a właściwie wyzywający, dziki i radosny, bohaterski a bezczelny (...), jak gdyby zawsze czekający szalonego rozkazu ze strony Komendanta, rozkazu, by tym półtora szwadronem rozbić korpus rosyjski, zdobyć warowną twierdzę, ten Belina stukający odstrzelonym palcem twardo po mapie, niby młotkiem, ten Belina w każdej nowej miejscowości, we wszystkich nazwach, drogach, wzgórzach, dolinach, kierunkach, orientujący się od razu jakimś niezawodnym zmysłem, lepszym niż psi czy koński, ten Belina ze źdźbłami słomy na portkach i w czuprynie, zionący koniem i czarką wódki wypitą na śniadanie (...). Kiedy się Komendantowi Belina na kwaterze meldował (...) radość, jaką promieniował Komendant, kiedy te kawalerzysty w jakimś specjalnym trójkowym szyku mijały kłusem, prowadzone przez Belinę i jego dzikich, wariackich oficerów (...). Zawsze czekał Komendant od Beliny, od nich, od naszej kawalerii czegoś niezwykłego, niespodziewanego, nadzwyczajnego, gdyż oni wszyscy, właśnie pod dowództwem tego rotmistrza byli dla Piłsudskiego czymś niezwykłym niespodziewanym. Byli spełnieniem marzenia".
Wiosną 1914 roku, awansowany na rotmistrza Prażmowski, dowodził w czasie walk pozycyjnych nad Nidą, a następnie wraz z I Brygadą brał udział w bojach pod Staszowem, Konarami, Włostowem, Lisowem, Bidzinami, Ożarowem, Tarłowem, nad Wyżnianką i pod Urzędowem. W lipcu kawaleria stanowiła czołówkę I Brygady Leg. wkraczającej do Lublina. W kilkanaście dni później Edward Słoński uwiecznił to wydarzenie w pieśni pt. "Pan Belina".
Jeszcze w czasie walk nad Nidą, kiedy ułani zostali "przypisani" do okopów a ich konie przymusowo odpoczywały, Belina jeździł do Krakowa, naradzał się z pracownikami muzealnymi, z historykami, a wszystko to co przywiózł omawiał później ze swoimi ułanami. W efekcie przemundurował podkomendnych na wzór poprzedników spod Stoczka i Samosierry. Jak wspomina jeden z ułanów (Janusz Śmiechowski ps. Harnisz), już wkrótce zajaśniały na ich piersiach "czerwone rabaty, a głowy ich przystroiły wysokie czaka z pięknymi orłami". Niestety, w zapomnienie poszła jeszcze jedna z pieśni o Belinie, śpiewana na melodię "Piechoty"(koniec 1914r.): "My w szarych mundurach bez krzyżów i kit/ Wśród wichrów jesiennych - wiośniani/ Bitw dawnych, zamierzchłych wskrzeszamy dziś mit/ Ułani Beliny - ułani..."
Po sukcesie lubelskim Beliniacy pełnili rolę zwiadu 1 Brygady w Siedleckim, a następnie toczyli boje na rozległych terenach Wołynia, m.in. pod Maniewicami, Stochowem i Styrem. W grudniu 1915r. Belina został dowódcą 1 pułku ułanów. Z jednostką tą osłaniał odwrót 1 Brygady po bitwie pod Kostiuchnówką (lipiec 1916r.). Dowodził już w tym czasie brygadą jazdy, utworzoną z 1 i 2 p. ułanów. Jesienią, wraz z oddziałami I, II i III Bryg. Leg. został skierowany na odpoczynek do Baranowicz. Po dwóch miesiącach, wraz z 1 pułkiem ułanów znalazł się w obozie szkolnym w Ostrołęce. W początku 1917r. był już majorem.
Latem, w czasie kryzysu przysięgowego, wraz z innymi Legionistami pochodzącymi z zaboru rosyjskiego, odmawia zgodnie ze wskazaniami Piłsudskiego złożenia przysięgi i otrzymuje dymisję. Nieco później, w Ostrołęce, pożegnał się z otoczonymi przez siły niemieckie ułanami czekającymi na transport do obozów internowania w Beniaminowie i w Szczypiornie. Odbyła się ostatnia defilada i pożegnanie. Belina wzywał do dalszej wierności Ojczyźnie i Brygadierowi Piłsudskiemu. Zdymisjonowany Belina osiadł wraz z rodziną na wsi, gospodarując w dzierżawionym od Zamoyskich majątku ziemskim w Godziszowie koło Janowa Lubelskiego. Nie potrafił tam wysiedzieć - zaangażował się w prace POW. W drugiej połowie października 1918r. oddał się do dyspozycji Rady Regencyjnej, ale nie otrzymał żadnego zadania. Uczestniczył wraz z oddziałami POW w rozbrajaniu jednostek armii austriackiej na terenie Lubelszczyzny. Zgodnie z rozkazem otrzymanym od E. Rydza-Śmigłego przystąpił do tworzenia brygady kawalerii (dwa pułki ułanów i jeden szwoleżerów). Walczył pod dowództwem gen. Jana Romer`a na froncie ukraińskim we Wsch. Małopolsce m.in. pod Dołhobyczowem, Rawą Ruską, Bełżcem, Żółkwią i Krystynopolem.
Pogrzebowe uroczystości były wielką patriotyczną manifestacją, porównywaną w swych rozmiarach do żałobnych dni majowych 1935r., kiedy to żegnano Marszałka Piłsudskiego. Rozpoczęły się one jeszcze we Włoszech ceremonią zorganizowaną przez władze Wenecji oraz miejscowych kombatantów. Trumnę przewoził specjalny wagon do Chorzowa, gdzie Zmarłego powitał pluton 1 pułku szwoleżerów, rodzina, delegacje Beliniaków, przedstawiciele Związku Legionistów, kombatanci Powstań Śląskich oraz tłumy mieszkańców. W wagonie zamienionym na kaplicę objęli wartę szwoleżerowie. Na wszystkich mijanych stacjach, zdążający do Krakowa pociąg żegnany był przez okoliczną ludność. 20 października w Kościele Mariackim miało miejsce żałobne nabożeństwo. Stąd, około południa, wyruszył kondukt na Cmentarz Rakowicki. Do tłumów zebranych na Rynku Głównym przemówił Prezydent m. Krakowa, dr Mieczysław Kaplicki. Na Rakowicach, w imieniu WP, pożegnał swego dowódcę jeden ze słynnej "siódemki" Beliniaków - ówcześnie wiceminister spraw wojskowych - gen. J. Głuchowski. W imieniu Prezydenta RP prof. Ignacego Mościckiego oraz Marszałka E. Rydza Śmigłego wystąpił inspektor armii, gen. broni Kazimierz Sosnkowski. Po przemówieniu udekorował trumnę Wielką Wstęgą Orderu Polski Odrodzonej. Zmarły odznaczony był m.in. wspomnianym już "Parasolem", Krzyżem Virtuti Militari V kl., Krzyżem Niepodległości z Mieczami, Komandorią Orderu Polonia Restituta, pięciokrotnie Krzyżem Walecznych oraz pośmiertnie Wielkim Krzyżem Orderu Polonia Restituta. Trumnę złożono obok legionowej kwatery Rokitniańczyków.
Przemysław Jerzy Witek